Zastanawiam się nad braniem zaliczek. Tak jak spotkałam się
winnym hoteliku przy rezerwacji 50%, i jak przyprowadzi psa to dopłaca resztę.
Nie ma… jak chce pogadać jest telefon zaufania. Chce rezerwacje ok., nie ma
sprawy, ale 50%. A nie, że termin zablokowany, komuś normalnemu, albo kilku
osobom musiałam odmówić… krótka piłka: termin zarezerwowany w momencie
zaksięgowania wpłaty.
Tak samo dzieje się w przypadku sprzedaży przez Internet…
jest wpływ i to nie 50% a całość na konto, ok. realizują zlecenie, nie ma
przelewu, to nie ma garbatych aniołków.
Życie płata figle
rozmaite… wiecie kim był ten pan który zarezerwował termin? Pan okazał się
adwokatem spółdzielni mieszkaniowej. Sympatynie nie? Poznałam po głosie…
Zarzut, że prowadzę działalność gospodarczą kurwa…. Dobre sobie…
jasne mam wokół siebie samych wspaniałych przyjaciół którzy mi pomogą,
wspierają mnie... Sąsiedzi tacy wspaniali…
Najpierw się darł, że spółdzielnia to taka wspaniała
instytucja, żeby mi na raty rozłożyli, i że prowadzę działalność gospodarczą. A
ja powiedziałam szczerze, że nie prowadzę działalności gospodarczej. Że by
zarobić na chleb, uczciwie chwytam się tej opieki, bo jeść coś trzeba. A mój miesięczny
dochód z tego nie przekracza zasiłku dla bezrobotnych.
Powiedziałam o sytuacji, z tym facetem co zarezerwował
termin, i jak zadzwoniłam to powiedział, że nie aktualne, a ja właśnie za te
pieniądze chciałam zrobić opłaty… Widziałam, że głupio się zrobiło panu
mecenasowi. Sędzia wydawał się być zorientowany. W technikach pana adwokata.
Jestem w szoku do jakiego stopnia ludzie są… płakać się chce.
Ja naprawdę miałam nadzieje, że ten facet z tym psem jaj sobie nie robił… ale z
drugiej strony jak dzwoniłam potwierdzić, to pierwsze co powiedział pomyłka…
dopiero jak sprawę przypomniałam to dopiero „sobie przypomniał”. Czuję
niesamowitą gorycz, że tacy „wielcy”
ludzie bawią się i śmieją z takich malutkich żuczków jak ja.
Straszna jest samotność ze świadomością, że nie można na
nikogo liczyć, że statek tonie, a wszyscy wokół się z tego śmieją…
Że tak naprawdę w nikim nie mam oparcia. Robercik w którego
wierzyłam w brew wszelkiej nadziei… zgodnie z tym jak mnie wychowano i czego
nauczono, jednak nie okazał się przyjacielem.
Chodź jestem przekonana, że też najlepiej na tym nie
wyjdzie. Po mimo, że mimo wszystko ma lepszą sytuacje, ma lepszą mamę, która
ucieszy się z powrotu synka, żonę, która przyjmie.
Tomek, z którym rozmawiałam powiedział, ze solidaryzuje się
ze mną. Ale co za solidarność? Zapytałam czy mu rodzice buty chowali jak szedł
do pracy? Czy dzwonili do zakładu by go zwolnili bo jest tak beznadziejny i do
niczego się nie nadaje? Czy robili sprawy w sądzie by się pozbyć? Czy po
rozmowie kwalifikacyjnej która nie przyniosła oczekiwanego skutku słyszał jak
bardzo jest beznadziejny? Czy jak udało się prace dostać to codziennie słyszał,
że go zwolnią, że „się na tobie poznają”. No nie.
Nie przeczę, że są gorsze osoby, ale najlepszej mamy to ja
nie miałam.
Jak wracałam do domu, kupiłam los w totka. Z bezsilności…