środa, 30 listopada 2011

za wysokie progi jak na lisie nogi...

Wczoraj wieczorem włączyli mi prąd. Bardzo się cieszę, bo na to czekałam, nie żeby u sąsiada było niemiło. Ale na swojem dobre i kluski z łojem. Będę musiała żaróweczki powymieniać… ostatnie 100 pln wybrać. I co dalej?
Dobrze, ze mam dziś kotkę na hotel dostać ale to też niepewne, druga sprawa że grosze… a opłaty od nowa…
Wiem, źle zrobiłam, że okłamałam t@ z tym, że pracuje. Ale bezrobocie mnie tak bardzo boli… powiedziałam mu, że szukam pracy, powiedział bym złożyła aplikacje w jednym miejscu. Mam nadzieje, że się uda. Jest tak koszmarnie ciężko z pracą… płakać się chce. ile można szukać?!
Byłam w miejscu gdzie t@ mi powiedział bym cv złożyła. Najpierw nabiegałam się by wydrukować potem poszłam i co się okazało? Że nawet przyjąć nie chcieli. Poczułam się tak upokorzona, smutno mi…
Byłam pytać w tej agencji pracy co r@ wyjechał. Dalej mają przestój. Żałuję, że jak jeszcze pracowałam w tej mojej ostatniej pracy nie skłamałam… może udało by mi się wyjechać. Pytała o męża… jakoś niezręcznie mi z tym się zrobiło, ale powiedziałam że siedzi i dalej szuka.
Dziś czekam mam kotkę dostać na hotel, muszę ogarnąć mieszkanie. Żarówki muszę powymieniać… jeszcze do elektrycznego wpaść…
Wracając do tematu posiadania męża to to mi nie grozi bo i tak mnie nikt nie zechce….
na poprawę nastroju:


wtorek, 29 listopada 2011

Błąd jest przywilejem filozofów, tylko głupcy nie mylą się nigdy. - Sokrates

Wczoraj byłam na randce. Tutaj oznaczę go jako t@. spotkaliśmy się, przy lodach i herbatce zapoznawaliśmy się. Potem kino… pizza. Spacerek. Jak umówiliśmy się na 15 tak wróciłam ok. 21.
Dziś widziałam jego zakład… wysłuchałam pooglądałam… zadzwonił telefon… kobita zaprasza mnie teraz żebym przyjechała na rozmowę kwalifikacyjną. Ja mówię, że jestem na mieście i że nie koniecznie jestem przygotowana. A ona, ze to nie szkodzi.
Pogadałam jeszcze z t@ i śmignęłam do energii. Dobrze że trafiłam na koleżankę Adama…. Bo jakby jej nie było byłby problem. Owa „kwota sporna” okazała się być kwotą możliwą do spłaty.
Poszłam na rozmowę, pytali o kontakt mój z klientem, wiec powiedziałam że prowadzę hotelik dla zwierząt i się zaczęło… o zwierzątkach i w ogóle. No, więc myślę, ze przemówiło na moją korzyść. Przed rozmową jak jeszcze czekałam poznałam miłą dziewczynę która tak samo została jak ja „ścieknięta spontanicznie”, i na dodatek z moich okolic.
Po rozmowie poszłam do kafejki opłacić energie. Przyszedł sms. Na przystanku odczytałam… nadawcą wiadomości jest r@: „jest propozycja z Anglii, ale trzeba zainwestować co robić? Czy lepiej wrócić do Holandi co robić?”
Po pewnym czasie nie wytrzymałam. Puściłam mu strzałkę, oddzwonił błyskawicznie, jak potrzebuje to nie jest podsłuchiwany ani nic…
Zapytałam o warunki na jakich miałby tam pojechać, to on powiedział, że nie wie. Przypomniałam mu Hiszpanie (wykiwali go i też do mnie po rade przychodził). Potem nawiązałam, że skoro ma pieniądze na inwestycje to się kłóci z tym co mówił, ze niby jest taki biedny i w ogóle.
- dzwonie do ciebie jak do koleżanki a nie po to żebyś mi wykłady robiła. CZeśc! – wydarł się
- zły jesteś na mnie? – nie co zadziornie
- nie! Po prostu czekam na ważny telefon.
- to narty – rozłączyłam się
Jasne jasne… dupek!
Załatwiłam z energią. I poszłam do zakładu t@ pogadaliśmy dostałam od niego taki ładny szklany świecznik, ładna rzecz. Odwiózł mnie do domu, ale zapomniałam wazonu, więc spotkaliśmy się ponownie, pojechaliśmy na zakupy, kupiłam Opiłkowi smakołyk, płyn do mycia naczyń i wodę Słowinkę – moją ulubioną. Potem herbatka pogaduszki…
Nie wiem co będzie dalej, jak to się rozwinie, czy zwinie…


niedziela, 27 listopada 2011

Wspomnienia upiększają życie, ale tylko zdolność zapominania czyni je znośnymi. - Honoré de Balzac

W którą stronę bym nie poszła, tam nic. Syzyfowa praca, łażenie szukanie dzwonienie… Wpadłam na inteligentny pomysł, by skontaktować się z siostrą r@. A tak na głupią idiotkę zadzwoniłam do niej co u niej słychać…. Powiedziała że wróciła z Holandii. Powiedziałam, że też bym chciała. Powiedziała że myślała o mnie, że chciała do mnie zadzwonić i w ogóle… jasne srasne… nawet głupiego eska mi nie wysłała ani jak pojechała ani jak wróciła. Z resztą mniejsza o to. Piekę ciasto i się do niej wybiorę, bezczelnie jakby nigdy nic.
Boże! To są zachowania mi obce, bo zamierzam iść do niej z tym pysznym ciastem, uśmiechać się bezczelnie, być miła ale bez przesady. Chodzi mi o kontakty, informacje jej wrażenia…
Wróciłam do mojej „kochanej kuzyneczki” zachowywałam się bardzo naturalnie. Wszystko począwszy od ciuchów, ogólnego wyglądu po rozmowę, styl tematykę…. Tematu r@ ani nie ciągnęłam ani nie urywałam tylko słuchałam…
W końcu nie wytrzymała i zapytała wprost czy on był u mnie. A ja że był, bo co mam zaprzeczać.
- przyjeżdżał codziennie, żeście przesiadywali coście tam robili?- zapytała wprost
- no był – coś jakby przez mgłę kojarzyłam po czym płynnie przeszłam do innego tematu. Ku mej radości więcej do niego nie było powrotu. Oczywiście był ale od strony byłej żony bla bla bla. Oraz jego wrażeń… ogólnie został wyśmiany z tymi swoimi karami i opowieściami z krypty. Się nawet z niego śmiała że ściemniacz, i w ogóle. No! I o to mi chodziło. Tematyka była różna rozgadałam się… ale i swoje dowiedziałam. Między innymi, że r@ nie jest właścicielem całej posiadłości. I różne rzeczy odbiegające od tego co mówił mi r@, ja ani nie ciągnęłam ani nie ucinałam tematu, słuchałam.
Teraz ciekawa jestem jaki będzie przekaz informacji. Bo ona wszystko co ja mówiłam przekazuje tam mamie etc. Mnie relacje zdawał r@, chodź do r@ mogę zrobić z niej głupią. Po za tym ja w odróżnieniu od niej nie mówiłam o ludziach tylko ogólne uniwersalne tematy poruszałam… tak w aspekcie psychologicznym a moralnym etc. Ale jak wywiedziałam się czego chciałam. A ona sypała faktami. Mówiłam dużo może za dużo ale nie powiedziałam tego czego powiedzieć nie chciałam. Reszta pozostała w swerze jej domysłów. I to ewentualnych.
Co do przepływu info umówiłam się z nią na wizytę na 17. około 16 dzwoni… r@ że słyszał że mam odwiedzić h@ wiec może bym do niego podeszła. Tak jasne, będą wszyscy r@ jego siostra h@ i mamuśka. Powiedziałam, że wolę do h@ wpaść. On chciał do h@ wpaść, nie wytrzymałam i powiedziałam że będę się czuła nieswojo, on chyba że tak. Co on knuje…. O co chodzi, że tam mnie tak zapraszają właśnie tam… suma summarum mniejsza o to…
Grunt, że zdobyłam co chciałam i dalej oby do przodu!


piątek, 25 listopada 2011

Co tanio wychodzi, drogo wraca. - Władysław Grzeszczyk

Dobrze, że mam tego sąsiada, że u niego siedzę i mogę korzystać z neta. Głupio mi tak…
Ale co zrobić ??  Jebany weekend. Najgorzej jak człowiek jest tak „załatwiony” na weekend. I stoi w miejscu. Na ciśnieniu jak ten chuj na weselu. Masakra, człowiek siedzi w miejscu i w żadną stronę ruszyć nie może.
 Dzwoniłam na te ich infolinie, i nie chcieli mi powiedzieć ile chcą. Jestem uwiązana do poniedziałku. Pojadę tam do nich i mam nadzieje, że koleżanka Adama pomoże, kurwa przysięgam, że jej dobrą czekoladę kupię jak się ułoży. Taka w porządku babka, moja ostatnia nadzieja.
r@ wymyślił, żebym do niego przyjechała bo jest wielce przeziębiony…. Później czułe smski się znowu zaczęły… wygląda na to, że on na coś liczy… ale najlepszy był text o tym jaki to to on biedny… jakież to to go same kary, i mandaty do płacenia spotkały, i z Holandii i Norwegii i w ogóle. Ale najlepszy był text, że gdyby nie to wie, że ja bez kasy jestem to by do mnie wbijał, ode mnie wyciągać kasę. Bo ma kary, alimenty do płacenia, jasne tylko on… taki udręczony…
Byłam dzisiaj pytać o prace się płaszczyć to w kilku miejscach. Ale niestety moje wizyty zakończyły się niepowodzeniem.
Poszłam nawet do tej agencji co r@ wyjechał do Holandii. Powiedziała że nic nie mają, ze zastój i w ogóle. Miała żal, że jak zaczęłam prace to jej powinnam była powiedzieć, jasne kurwa mam siedzieć na dupie i nic nie robić, tylko czekać być w dyspozycji, bo agencja może w każdej chwili zadzwonić. Pytała mnie jak mąż, to przekazałam co r@ mówił o szczurach co po głowach mu biegały, przepuklinie jakiej się nabawił…
Co do r@ to myślę że ściemnia, bo te jego opowieści wydają sie nieprawdopodobne... ten koleś z którym klikałam w końcu znudziło mu  się bycie miłym... 
Ach po woli tracę nadzieje, ze mnie ktoś pokocha...



czwartek, 24 listopada 2011

na samym dnie piekła w asyście Mefistofelesa.

Słów by opisać to jak się czuje nie ma. Po prostu nie potrafię… siedzę w necie w tych jebanych ogłoszeniach, których i tak za bardzo nie ma. Dół mnie ogarnia, rozpacz… jak przetrwać?!
Dziś przyszli mi prąd odłączyli. A płaciłam regularnie, ile mogłam, płaciłam. Prosiłam by nie odcinali… to mi poradzili bym sama zerwała pląbę…
     W akcie desperacji zadzwoniłam do r@. A tak na głupią idiotkę… czułam jak pulsuje w tętnicach krew… obiecał mnie wspomóc… kurwa. Za godzinę sms: „przemyślałem moją sytuacje finansową, niestety nie mogę ci pożyczyć pieniędzy ponieważ sam mam długi nie spłacone mandaty alimenty itd. Mam nadziejże to zrozumiesz i nie będziesz chować urazy”…
      Dobrze, że mam sąsiada i u niego mogę, ale jak długo?! Ile razy. Co dalej?!
Nie wiem skąd wezmę, i co dalej zrobić. Fuck!


wtorek, 22 listopada 2011

„Seks jest jak gra w brydża. Jeżeli nie masz dobrego partnera to musisz mieć przynajmniej dobrą rękę.” W Allen

Dziś poruszę niby jeden a jednak wiele tematów. Zacznę jednak od początku: oglądałam program który prowadzi Pani Jolanta Kwaśniewska z córką. Niestety spóźniłam się, więc widziałam raczej końcówkę. W programie rozmawiano na temat nawiązującej się relacji damsko męskiej. Mówiono że kiedyś pokazanie kostki przez kobietę było szczytem erotyzmu i w ogóle jakiś nadgarstek to już faceci szaleli…
a dziś jest jak jest, i padło takie zdanie Oli Kwaśniewskiej czy mężczyznom nie brakuje tego właśnie by gonić tego króliczka, a nie samemu być gonionym….
No tak mężczyzna ma naturę łowcy której realizowanie dzisiejsze czasy jakoś mu uniemożliwiają. No bo skądś to zachowanie musi wynikać. Kiedyś mężczyzna był szczęśliwy chwalił się, opowiadał z dumą, że zabrał kobietę na kawę….
Jeszcze parę lat temu klikając ogólnie w necie otrzymywałam zaproszenia a to do kina, pamiętam przyjechał elegancki pan z kwiatami zabrał mnie na premierę Piratów z Karaibów II. Wcześniej knajpka, zapoznawcze rozmowy…. A to właśnie kawka, piwko… spotykało się na gruncie neutralnym gdzieś na mieście, rozmawiało się.
No i po woli dochodzimy do końca spotkania… co teraz?? Kto płaci on, czy ona? Ja myślę że jeśli spotykają się na płaszczyźnie damsko męskiej płaci on. Jeśli na koleżeńskiej, to każde za siebie. Oczywiście w dobrym tonie jest gdy płaci on, ale także kobieta może „postawić”.
Rozstajemy się jakby nigdy nic, naturalnie, czy może napominamy, że miło by było się ponownie zobaczyć??
Do kogo należy pierwszy ruch? Ona ma choćby nie wiem co czekać, płakać, obgryzać paznokcie, czyli jednym słowem wszystko robić po za telefonem do niego? Ma czekać, choćby się waliło i paliło. Czy to tylko należy do niego ruch?? Czy może skoro on zaprosił to teraz ona powinna okazać zainteresowanie? Ja myślę, że tutaj mężczyzna powinien się odezwać, jeśli tego nie zrobi sytuacja jest czysta, i klarowna.
    Po moich doświadczeniach aktualnych czuję jeden wielki niesmak! już nie ma spotkań na mieście tylko zaproszenie do… domu. Tak tak… kawa herbata, piwko winko, ale u mnie w domu. A jak nie u mnie to u Ciebie! Co za problem! Żenada, że taki się nie boi, że laska go okradnie, albo przyjdzie z „kolegami” i „gospodarz” łomot dostanie. Albo w ogóle takiego chodzenia po domach. Skoro takich zaproszeń jest sporo to znaczy, że kobity korzystają i niczym panie na telefon jadą… wiadomo na co. Kiedyś to się za to płaciło a teraz… za darmo z dostawą do domu.
Czyżby dzisiejszy zabiegany, zapracowany człowiek nie miał czasu na znajomość, na zdobywanie, spotkania, jakże urokliwe randki! Jest tyle możliwości... kina teatry, miłe knajpki. Ale są i oryginalniejsze sposoby.... no właśnie co z tego że są skoro każdy ciągnie jedynie do wyra. Bo co, bo czasu nie ma, inwencji to już w ogóle! Żadnej kreatywności, pomysłu... czyżby to tylko brak czasu?
Także wiele do życzenia pozostawiają zdjęcia profilowe co poniektórych uscherów…. Z piwskiem czy innym alkoholem gdzieś tam nie wiadomo gdzie, albo co lepsi to pijani, czy udający pijanych… żal… mało jest takich których profil przyciąga, mówi coś o osobie, że ma jakieś zainteresowanie pasje… no nie wiem na przykład jest ładne profesjonalne zdjęcie człowieka, w tle malowniczy krajobraz, na innym widać tego człowieka z aparatem. Jednak niestety tych drugich jest znacznie mniej!
Wszystko kręci się wokół jak największej rotacji w łóżku, i chlania! Mało jest osób z którymi można normalnie poklikac. Kolega mi dziś napisał: „koledzy w pracy cały czas sie chwalą tym jaka to nowa zdobycz upolowali, albo jakąś dziewczynę upatrzą, wezmą ja na miesiąc rano każą im z łóżka spierdalac ze środkowym palcem. tak robią life is brutal”. 
Już w ogóle normalnie zaszczytem jest dostać zaproszenie na… spacer. No dla mnie jest to niezbyt zachęcające gdyż jest zimno a ja świeżo po chorobie…
Wracając do tematu rotacji łóżkowych, gdzie nie trudno o choroby weneryczne… temat ostatnio zamilkł temat chorób, antykoncepcji….


niedziela, 20 listopada 2011

;(

Martwy okres daje się we znaki… kurwa nawet ofert za bardzo nie ma. Szok w trampkach, ani pracy ani nawet na co odpowiadać nie ma. Z moim głosem, lepiej mogę od poniedziałku pochodzić po tych wspaniałych pracodawcach. Jak szybko czegoś nie złapię to grudnia sobie nie wyobrażam a świąt to już tym bardziej. Niby mam jakieś rezerwacje na hotelik, ale to kropla w morzu potrzeb. Mam dość łatania i stawania na głowie by łatać, przeżyć… chciała bym w końcu coś odłożyć i pojechać na pare dni. Ale z tego co widzę to o ile w ogóle przeżyję to będzie sukces… słów brak na to wszystko. Poodświerzałam ogłoszenia hotelikowe, i nic nie pozostanie tylko czekać… z pracą to już nie wiem sama…
Co do r@ to nie dzwoni jak na razie niby spokój, nie licząc kogoś kto dobijał się domofonem w okolicach godziny 9.
Niedziela okolice godziny 9 rano… dziwne. Niemniej jednak nie odezwałam się. Ludzie są powiadomieni, jaka jest sytuacja, z r@ i właśnie dlatego ewentualne odwiedziny należy poprzedzać kontaktem telefonicznym.
Swoją drogą to na r@ to już słów brakuje… niczym się nie przejmuje! Ma telefon sobie zadzwoni, ma autko to sobie bezczelnie przyjedzie! Jakby nigdy nic. A co tam! Jak on mnie w ogóle traktuje?! Żadnego szacunku, kompletnie, jak do burdelu sobie przyjeżdża! Tylko że w burdelu to się pieniądze zostawia. A o tym „zapomniał”.
Umówiłam się z facetem z portalu randkowego, na kawę. Myślałam że jakiś normalny w końcu. Wystroiłam się ładnie wypachniłam, ubrałam umalowałam i…. co się okazało??
Poszłam na spotkanie, patrzę a tam nikogo nie ma. Dzwonię, nie odbiera. I tak kilka razy. Przyjeżdża autobus, wysiadają ludzie wysiada koleś nie przechodzi na pasach tylko od razu przez ulice idzie popatrzył na mnie z telefonem rozejrzał się wokół, cały czas idąc…
Ciekawe czy to on?



sobota, 19 listopada 2011

sunia zdrowieje

wysłałam w poniedziałek cioci paczkę, wczoraj dostałam telefon z podziękowaniem. Dziękowała za pamięć, że niby ona najbardziej się liczy. Jasssssne. Kurwa jasne. Skoro pamięć się liczy to dlaczego jak zadzwonię to nie dziękuje za telefon, a w ręcz przeciwnie: nie raczy podejść do telefonu? Bo niby taka chora jest… umiera…już ponad dwadzieścia lat. Ale jam ci pamiętliwa istota jest, i jak kiedyś ciocia mi wysyłała tak teraz ja jej wysyłałam.
Byłam na stronie fundacji i znalazłam dobre nowiny na temat „Struny”. Sunia spaceruje, jest grzeczna, cieszy się merda ogonem, niestety szybko się męczy co jest wynikiem zaniku mięśni, i ogólnym osłabieniem. W dalszym ciągu wymaga opieki weterynaryjnej… ma stan zapalny uszu i problem z oczami, ale już dostaje leki. Zaniepokoił mnie cytat: „Dzisiaj pani doktor postanowiła sunie wyczesać (bardzo się to psicy spodobało). Przy okazji pielęgnacji wyczesany z sierści został kawałek śrutu!”.
Dalej piszą: „Ogólnie - przez te dwa dni Struna przeszła niesamowitą przemianę i wszystko idzie ku lepszemu!” więc mam nadzieje że całkowicie wyzdrowieje i szybko znajdzie dobry dom.
   Zdenerwowałam się na wp na której prowadziłam mojego kulinarnego bloga. Otóż wczoraj usiłowałam dodać wpis, co okazało się – z nie wiadomo jakich przyczyn nie możliwe. Dlatego postanowiłam przenieść bloga oto nowy adres, zapraszam:


wczoraj dodałam przepis na zupę rybną. Zupa przepyszna. Sama z siebie tak dobra, że nawet nie musiałam niczym doprawiać. Wyśmienita!


czwartek, 17 listopada 2011

struna

byłam dziś z wizytą u Amelii. Kurde dawno nie gadałyśmy, więc czas mijał bardzo szybko. Wczoraj się nie mogłyśmy nagadać, dzisiaj i jeszcze jutro do niej pójdę. Uwielbiam ją, normalnie zajebista babka! Normalnie brakowało mi jej.
Punkt 15 dzwoni telefon, zesztywniałam… to r@ we własnej osobie. Dzwonił z polskiego numeru, tu czytaj, jest w Polsce. Weszłam na jego skrzynkę mailową: porządek zrobiony, - wygląda na to, że on jest w Polsce. Od jak dawna? Nie wiem, ale przypuszczam, że od niedawna. Mimo, zachęcania Amelii nie odebrałam telefonu. Nie chcę z nim rozmawiać. Z resztą o czym miała bym z nim rozmawiać?? O tym jak mnie wykorzystał, naciągnął a gdy wyczuł, że dalej się nie da to jak się zachował?! Został tylko niesmak po niespełnionych obietnicach i słony rachunek do zapłacenia. On robił to z premedytacją, w końcu widział jaką mam sytuacje! Jeszcze na domiar złego rozpowiedział innym, mimo moich próśb że hoteluje zwierzaki. Widać, że moja prośba nic dla niego nie znaczy, więc dlaczego on ma w tej sytuacji znaczyć cokolwiek dla mnie?! Bezczelnie sobie dzwoni do mnie… co on sobie wyobraża, pisze do mnie, żegnaj na zawsze, nie pisz nie dzwoń… a teraz dzwoni, jak…
Dziś rano weszłam na stronę fundacji Ast. http://www.fundacja-ast.pl/ i bardzo poruszyła mnie historia bernardynki imieniem „struna”:

„…Błąkała się kilka tygodni przeganiana z kąta w kąt, od domu do domu. Pomieszkiwała w lesie, tam też szukała jedzenia - bezskutecznie. Z każdym dniem słabła, a jej ciało zmieniało się w cień. Dzisiejszej nocy pewnie by umarła, gdyby nie zauważył jej przypadkiem przejeżdżający człowiek. Człowiek, który nie odwrócił wzroku… Czarek stanął na głowie, aby temu psiemu szkieletowi pomóc. Udało mu się schwytać sunię i dotransportować do domu. Zwrócił się do nas o pomoc, a my odebraliśmy sunię od niego i natychmiast zawieźliśmy do lecznicy.
W lecznicy rozpoczął się wyścig z czasem. Struna waży 36 kg, jest w stanie kachezji, ma ogromną anemię i babeszjozę. Dostała masę leków, jest podłączona non stop do kroplówek. „Dużo w życiu widziałam, ale tak skrajnie wyczerpanego i wychudzonego psa, z zapadniętymi oczami, który trawi własne mięśnie to nie wyobrażałam sobie w najgorszych koszmarach. „
Apelujemy do Was o dobre myśli dla Struny i dla lekarzy, którzy o nią walczą.
Gdyby ktoś z Was chciał przekazać, chociaż małą cegiełkę na pokrycie kosztów będziemy ogromnie wdzięczni.
Mam nadzieję, że i tym razem wspólnymi siłami uratujemy kolejne istnienie!
Gdyby komuś zabiło serce dla Struny, prosimy w tytule przelewu dopisać "STRUNA".
AST Fundacja na Rzecz Zwierząt Niechcianych
79 1160 2202 0000 0000 8061 3463
Zapraszamy też do korzystania z PayPal.
Można też wspomóc Strunę za pomocą aukcji charytatywnej na Allegro”

Źródło http://www.fundacja-ast.pl/pl/fundacja/wydarzenia/327-ratujemy-strune

Ja nie robię tego ze zrozumiałych względów, ale jak zobaczyłam jej zdjęcia to poruszyły mnie tak, że bez zastanowienia wysłałam pare groszy na ratowanie tego psa. Wiem, że to grosze w porównaniu z kosztami jakie pochłania i pochłonie leczenie tego psa, ale gdyby każdy tak myślał to… a tak może więcej będzie takich osób, więc grosz do grosza…
Zdjęcia psa nie zamieszczam, coś okropnego... w jakim pies jest stanie. Ale jak ktoś ma ochotę może zobaczyć na stronie fundacji. Nie mogę sie doczekać aż sunia dojdzie do siebie; co mam nadzieje, że szybko nastąpi!


środa, 16 listopada 2011

konkurencja...

Chodź dalej kaszlę, mam chrypkę to już katar przeszedł, idzie ku zdrowotności. Wczoraj wieczorkiem zmobilizowałam się do prania mojej szacownej wykładziny w holu i bierzniczka w pokoju. Nienawidzę tych rzeczy no ale w takim przypadku należy to zrobić filozoficznie: czyli po prostu zrobić. I spokój. Do całego prania użyłam pasty kupionej w niemieckiej chemii. Przyzwyczajona do vanischa zaskoczona byłam jak ta niemiecka pasta się pieniła, jakież to wydajne, gdybym wiedziała to bym zaczęła od kanapy i foteli… gdy usiadłam w fotelu zobaczyłam że ktoś dzwonił. Oddzwoniłam, bo tak kultura nakazuje. Okazało się, że klient, chce na święta jamniczkę zostawić. Dowiedziałam się że mam konkurencje większą niż myślałam… weszłam w neta poszperałam i wyszło, że się kurwa wylęgło jak grzyby po deszczu. Wkurwiłam się nieco, zwłaszcza, że koło mojej kuzyneczki kochanej (nie pamiętam jej numeru domku ale to jej ulica) nowy hotelik się ogłasza. Mimo, że mam tą przewagę, że mnie już bardziej znają mam stałych klientów, ale konkurencja jak widać co raz większa…. I to mnie niepokoi. Trzeba będzie coraz więcej ogłoszeń poodświeżać… kurde jakie to monotonne, i żmudne. Wiem, że są akie programy, do takich rzeczy tylko kasę to kosztuje… ale jak by to powiedzieć należy podejść do tego filozoficznie…
Co do szukania pracy stale dalej wysyłam cvki ale dzwonić po zakładach nie mogę ani łazić, bo słychać po moim głosie… ale może jeszcze kilka dni...

poniedziałek, 14 listopada 2011

bo wcale nie jest dobrze!

Tak jak wspomniałam wcześniej z moją rodzinką jedynie mogę stracić, bo zyskać to już na pewno nie.
Jestem chora, głowa jak globus, w dodatku pęka, rano nie mogłam się podnieść, zwlec się z łoża nie mogłam… katar mnie rozsadza, ból głowy, koszmar jakiś, jeszcze ten ból gardła…
Ide na spacerek z sunią, a tu dobiega mnie głos znajomy… to przyjaciółeczka mojej kuzynki, siostry r@. Zapytała co tam u mnie i wyszło, ze hoteluje tę suni.
- o! to może i ja zajęła bym się tym… - ucieszyła się podekscytowana.
- no coś ty! Będziesz mi konkurencje robiła?!
- daj spokój w (tu nazwa miasta sąsiedniego)??
Zasępiłam się, poczułam niezręcznie, bo nie zamierzam wspomgac w jakikolwiek sposób konkurencji…
- no weź mi powiedz! – drążyła- do anonsów dać ogłoszenie: „zaopiekuje się psem” tak?
- tak tak, no tam gdzie masz ogłoszenia. – wysiadłam niechętnie.
Wkurwia mnie takie coś?! Widzi, że człowiek z tego żyje to jeszcze od niego oczekuje, że będzie wspierał konkurenta. Co za tupet!
- no ale skąd wzięłaś natchnienie ku temu? – spytała
- z miłości do zwierząt
Dalej usiłowała drążyć… nieusatysfakcjonowana brakiem odpowiedzi. Gdy już się pożegnałyśmy czułam swoistą złość na r@, że mimo moich próśb powiedział to czego mówić nie miał, zwłaszcza, że prosiłam go o to. Potwierdziło się to co wiedziałam: z moją rodzinką jedynie mogę stracić, bo na czym jak na czym ale na tych kontaktach dobrze nie wyjdę, nie ma takiej możliwości.
Jestem tak chora, że ciężko mi się ruszać, wściekła jestem na te całą sytuacje: chora, nie ubezpieczona, i bezrobotna…
Kurde przez to zdrowie mam ograniczone pole manewru w szukaniu pracy! Trzeba się z tego podnieść i to jak najszybciej!

niedziela, 13 listopada 2011

dobre bo... niemieckie

- dodaję vanisch do każdego prania – przekonuje kobieta w reklamie odplamiacza. Myślę sobie, że ja nie muszę stosować żadnych wspomagaczy, bo mój proszek sam poradzi sobie z tym. A stosuję proszek niemiecki, wystarczy na dłużej, ładniej pachnie, lepiej pierze…. Po praniu lubię ten Świerzy zapach proszku, ale i płynu do płukania, który sprawi, że rzeczy będą mięciutkie i pięknie intensywnie pachniały, nie tylko po wyjęciu z pralki, podczas suszenia ale także gdy będą w szafie. Mojego niemieckiego proszku nie produkują na polski rynek, ale jeden z płynów do pukania tak. A więc dlaczego wolę „niemiecki”?? lepiej i intensywniej pachnie, i na dłużej starczy.
Ale czy to tylko moje zdanie??
„Mając skalę porównawczą miedzy chemią gospodarczą i kosmetykami z Polski i zagranicy, postanowiłam postawić na ta drugą. Gołym okiem widzę, że polska chemia (i nie tylko) jest normalnie chrzczona. Np. Persil- proszek niemiecki a polski, to niebo a ziemia. To samo się tyczy szamponów i innych produktów. Dlatego też chyba zacznę kupować na Allegro. (…) Głównie chodzi mi o proszki do prania, płyny do płukania, środki do mycia naczyń, środki do czystości, zapachowe. No wszystko, co się przydaje w domu. (…)” – pisze forumowiczka z netkobiety.pl Sandula dodaje:
„Proszki produkowane przez znane zagraniczne firmy na polski rynek są niestety całkiem inne niż te produkowane na rynek zachodni (…). Zresztą wystarczy rzucić okiem na tłumaczenia ( najczęściej z tyłu produktu, gdzie tłumaczony jest skład i sposób użytkowania) do jakich krajów idzie dany produkt: zauważcie, że jesteśmy najczęściej w „pakiecie” z Słowacją, Czechami czy Węgrami – wniosek z tego prosty to co idzie na Europę Środkowo –Wschodnią jest gorszej jakości (…) Niemcy, Francja czy Anglia najczęściej są razem w „pakiecie” i ten sam produkt który idzie na te kraje jest zupełnie inny bo w tych krajach jest dużo większa świadomość konsumentów i nikt sobie na żadne oszustwa nie może pozwolić! Niech by tylko jakiś Niemiec poczuł się oszukany – taki producent z miejsca by stracił renomę i wylądował przed sadem. A my jak te baranki kupujemy co dają, płacąc często te same, albo większe pieniądze. Smutne!”
Z tego wniosek, że kierujemy się względami ekonomicznymi jak cena, czy wydajność oraz zapach.
„dwa lata temu ostatnio robiliśmy badania, wszystkie kraje członkowskie UE, robiły, złożyły się na te badania, i testowaliśmy różne proszki z każdego kraju, który należy do UE i wynika i wynika z tego, że proszki niemieckie są lepsze od polskich. (..) Mają przyjemniejszy zapach, mniej ostry. Polskie proszki przepraszam za wyrażenie: śmierdzą. Niemieckie są tańsze: w Niemczech używa się 75g proszku na pranie, a w Polsce 100. nie niszczą tkanin.” – Mówi pan Piotr Koluch z firmy: „PRO – TEST” zajmującej się testami.
- absolutnie nie mogę się z tym zgodzić, gdyż proszki z założenia będą prały w bardzo zbliżony sposób. Zarówno te które są na rynku Polskim jak i Niemieckim, będą prały bardzo efektywnie. Ja myślę, ze jest to jeszcze troszkę relikt komunizmu, że przez wiele wiele lat byliśmy świadomi, że nasze Polskie jest gorsze niż zachodnie. Natomiast teraz rynek się zmienił odkąd weszliśmy do Unii Europejskiej. Bardzo często jest to jeden rynek, jedne regulacje, jedno prawo, które obowiązuje tak naprawdę które obowiązuje polskie i niemieckie proszki” Twierdzi Pani Anna Oborska z Polskiego Stowarzyszenia Producentów Kosmetyków i Środków Czystości.
Ale co z produktami ogólno rozpoznawalnych marek, które są produkowane w różnych częściach Europy??
„dla mnie generalnie jest to nie zrozumiałe, że Persie albo Ariel dostępny w Polsce jest inny do tego samego który jest dostępny za granicą. Po pierwsze, proszki w Niemczech są tańsze, dlaczego my Polacy którzy zarabiamy mniej, mamy więcej płacić za chemię?! Po za tym cała chemia gospodarcza jest w Niemczech tańsza niż w Polsce.” – przekonuje Pan Piotr
- producent musi dać konsumentowi, jak najlepszy produkt, jeżeli tego nie zrobi; zrobi to jego konkurencja. Przecież to jest prawo rynku. Każdy naród ma jakieś swoje preferencje. Każdy naród, społeczeństwo stanowi jakiś rynek. Każdy człowiek ma swoje preferencje(...)” – polemizuje Pani Anna
- A ja jestem Polakiem i dla mnie polskie proszki śmierdzą! Ja wiozłem polskie proszki do laboratorium kilka tysięcy kilometrów: samochód mi zaśmiardł totalnie! Musiałem go po pół roku sprzedać, nie mogłem tego wywietrzyć! Byłem bardzo zdziwiony jak bardzo pachną. – argumentuje Pan Piotr.
Jeśli o mnie chodzi używam proszku do prania i płynu do płukania, kieruję się tymi samymi względami, co każdy: jak pierze, zapach, wydajność, chodź to pierwsze przede wszystkim. Aczkolwiek nasz polski Fairy naprawdę spełnia moje oczekiwania, wcześniej miałam niemiecką akute, ale odkąd Fairy mi podpasywał nie szukam niczego innego, no chyba, ze się popsuje.
Miałam niemiecki Domestos, i szczerze powiedziawszy nie zauważyłam różnicy. W sobotę kupiłam jakąś pastę do dywanów i wykładzin, więc mam nadzieje, że będzie lepszy niż vanisch, a jak nie to poszukam czegoś innego. Tak właśnie wygląda prosty test, myślę, że każdy użytkownik danego dobra może dla porównania nabyć polskie i niemieckie i samemu wywnioskować co tak naprawdę jest dobre dla niego. Gdyż to co jest dobre dla mnie nie koniecznie musi odpowiadać komuś innemu. Gdyż różnimy się nie tyle pod względem preferencji, ale i reakcje organizmu są różne.
To już teraz nie są czasy gdy samemu się woziło lub było uzależnionym od kogoś kto z zagranicy przywiezie. Niemieckie produkty dostępne są dostępne na ryneczkach bazarkach...


czwartek, 10 listopada 2011

Wszystko jest w rękach człowieka, a on pozwala zdmuchnąć sobie wszystko sprzed nosa, jedynie i wyłącznie z tchórzostwa... - Fiodor Dostojewski Zbrodnia i kara

Rano zadzwoniła do mnie właścicielka spanielki, umówiłyśmy się, że pies będzie od dziś do poniedziałku. Jak wracałam z pracy zadzwoniła z zapytaniem o płatność odpowiedziałam, że z góry jest płatne, a ona, że mi przeleje. A potwierdzenie przelewu na maila dostanę.
W domu dostałam jakieś dane dyspozycje przelewu. Ogólnie się na tym nie znam ale żadnego numeru operacji ani nic na tym nie było. Dziwne. W każdym razie już czuję się oszukana. Dziwna ta cała sprawa z tą całą dyspozycją…
Dostałam zaproszenie na kawę od członka jednego portali randkowych. Chciał się na dziś umówić, ja mu napisałam że myślałam o dniu jutrzejszym, a on podał mi adres i zapytał o której będę. Nie odpisałam. A on, żebym dała znać. To mu odpisałam, że nie skorzystam z jego propozycji i życzę mu powodzenia. Kurwa, czy nie ma już normalnych facetów, głupiej choćby kawy w kawiarni na zapoznanie do cholery! Czegokolwiek… tylko wyro….. czy może ja tylko na takich trafiam…
I stało się! Przyszłam do pracy dałam z siebie wszystko, chyba. Jak o 14 kazała iść do domu to ja i jeszcze jedna osoba zostałyśmy. Z tym, że to do mnie podeszła i powiedziała, że to mój ostatni dzień. To jakieś kpiny!! Ustne zwolnienie, nic do podpisu, żadnych papierów, normalnie jakbym na czarno była albo, nie no brak słów! Płakać mi się chce. gdzie iść co dalej?! Kurwa tak się starałam… po co?

środa, 9 listopada 2011

żółw

jestem powolniakiem, wiele rzeczy większość ludzi robi szybciej ode mnie. U mnie w pracy na miejscu jestem jedna z pierwszych a wychodzę jako prawie ostatnia. Staram się. Może dzięki temu ominęła mnie fala zwolnień. Wczoraj zwolnili ludzi… dziś przyszli nowi. Dobrze, że się trzymam. Jak na razie. Mam stres, chodzę naładowana i zestresowana. Swoją drogą robie swoje, staram się ale z drugiej buszuje po necie w poszukiwaniu pracy. My kobiety już chyba takie jesteśmy, że robimy kilka rzeczy na raz… nawet pewna Pani do której dziś dzwoniłam przyznała mi się, że ona tutaj ze mną rozmawia ale i robi coś innego przy okazji, uśmiechnęłam się, bo i ja nie tylko z nią rozmawiałam.
Wczoraj porządnie wkurwiła mnie właścicielka kota: wymagania: osobny pokój dla kotka, jak się umawia to jedno przychodzi to drugie…. Kot nieco wkurwiający, w dodatku chyba nie przepada za właścicielką, z resztą jak mu taką karme daje, że kot przy jedzeniu tego świństwa miał odruchy wymiotne…
W poniedziałek między 16 a 17 miała pojawić się po kota, ja się ucieszyłam, że dezynfekcje zrobię, tym czasem ona dzwoni po dwudziestej że będzie około 24. ja niestety śpię żeby wstać do pracy. Zwłaszcza, że znając ją nie wiadomo o której by się pojawiła.
Wczoraj miała być około 17 pojawiła się około 20. Dała 50,- i ostentacyjnie poprosiła o wydanie reszty. Zagotowało się we mnie, usiłowała wymusić zniżkę, za niby moją niedyspozycje.
Druga sprawa że umyłam jej kuwetę dla kota, nie spodobało się, bo niby nie będzie teraz miała piasku dla niego, wiec jej nieco odsypałam. Zastanawiam się czy ona dalej będzie taka wkurwiająca?? W końcu zawsze moge jej następnym razem powiedzieć, że nie ma miejsca dla jej kota, niech szuka usługi, takich warunków w tej cenie.
Z dezynfekcją poczekam do piątku, potrzebuję przeprowadzić porządne sprzątanie.
Jeszcze jutro do pracy i weekend. Długi weekend...
Swoją drogą to mógłby się już jakiś fajny zwierzak pojawić, na przykład amstaff...


poniedziałek, 7 listopada 2011

Nie szukaj nigdzie przyjaciół. Oni zawsze mają tyle do załatwienia. - Jarosław Iwaszkiewicz

W sobotę fajnie się stało, że koty mi się przedłużyły, z tej okazji zrobiłam sobie prezent: kupiłam sobie profesjonalny szampon do włosów.
byłyśmy z Sylwią na czymś w rodzaju wycieczki. Wszak godzina pociągiem to wycieczka. Pochodziłyśmy sobie po sklepach, i ten pokaz Philipiaka. Mnie kusiły noże, ale 1 400 czy nawet specjalne okazyjne 700 to zdecydowanie za dużo. Swoją drogą słyszałam, że nie od samych noży a od naostrzenia wszystko zależy. Kiedyś widziałam komplet za 50 pln, elegancki wyglądał naprawdę porządnie… w prezencie dostałyśmy książkę kucharską Karola Okrasy, i parasolkę. Parasolka porządna ale za duża do torebki i łatwo zgubić, no ja podczas powrotu do domu 2x byłam o włos od pozbycia się.
W niedzielę „pozbyłam się” 2 kotów. Kolejne dwa nie dały się złapać więc hotelowanie ich przedłużyło się, do dzisiaj. Przyszły dwie kobity i natrudziły się by złapać te dwa kociaki... masakra, współczuję łapać te koty.
Obecnie mam jednego na hotel dziś właścicielka ma się pojawić. I dalej czekam na następnego stwora. Na poprawę nastroju kupiłam siebie boczniaki, które usmażyłam sobie na masełku. Normalnie kocham grzybki…
Co do pracy czekam na czwartek, pewnie dostanę wyższy cel, w najlepszym wypadku. Dziś mieliśmy szkolenia, bardzo byle jakie, i mam poczucie, że nic z nich nie wyciągnęłam.
Cóż trzeba szukać dalej, a tu trzymać się zwijać, uwijać jak w ukropie i trzymać się, i nie dać!

sobota, 5 listopada 2011

na musiku

W środę po pracy pojechałam na grób Adama. Gdy wysiadłam z autobusu, mimo że rozmawiałam przez komórką z Sylwią, dorwały mnie nie przepracowane emocje. Myślałam, że w sporej mierze poradziłam sobie z tym, nic bardziej mylnego. Naiwna usiłowałam przyklepać licząc na błogie zapomnienie….tym czasem gdy wysiadłam z autobusu zderzyłam się z rzeczywistością. Zawroty głowy, obraz rozmazywał mi się przed oczami, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. To emocje, złości lęki i obawy dały o sobie znać.
Zakupiłam znicze dwa, i jako że nie dałam rady iść w pierwszej kolejności na grób Adama poszłam na grób zaprzyjaźnionego księdza. Uspokoiłam się przy owej mogile, zapaliłam znicz, i w zadumie oddałam się modlitwie. Tak, to był wspaniały człowiek na jego grobie zawsze jest mnóstwo zniczy i kwiatów.
Gdy szłam w poszukiwaniu grobu Adama zauważyłam panią z panem i jeszcze jedną panią towarzyszył im…. piesek, biały szpic; który w krótce zaczął załatwiać się na cmentarzu, ten absurd do potęgi nie wiem której podniósł mi ciśnienie, ale nie chciało mi się kłócić, chodź zszokował mnie owy widok…
Miałam problem ze znalezieniem mogiły ale moja własna chodź pokrętna logika mnie nie zawiodła. Ostatecznie poszukiwania uwieńczone zostały sukcesem! Gdyby nie znicz i doniczka jakiś fioletowych kwiatów nie wiedziała bym, ze tam jest ktoś pochowany dwa wbite w ziemię krzyże były mało widoczne. Przykre bo to już prawie rok jak leżą i ani tablicy ani nagrobka nic.
Przeniknął mnie smutek poczucie nicości, żal mi się zrobiło bo ten choćby najtańszy element kamienny z napisem się należy! Ale tylko jeden znicz i doniczka kwiatów, to nie wiele osób pamięta, oj nie wiele.
Smutek i przygnębienie towarzyszyło mi jeszcze długo… może i dalej jest przysypywane innymi problemami.
W czwartek miałam rozmowę z kierowniczką – wisi nade mną widmo zwolnienia z pracy, niby termin mam do czwartku. Oczywiście staram się ale zastanawiam się nad alternatywnym wyjściem. Cholera! Dlaczego stale musi być pod górkę?!
W piątek miała kobieta zabrać koty, ale na godzinę przed wizytą zadzwoniła z informacją, że z powodu zajęć prosi o przedłużenie pobytu o dzień jeden. A już się cieszyłam, że nie będą szalały po nocach. A tu zonk! Chodź kaska wpadła, a to niebywały plus.
Zrobiłam sobie małe zakupki do domku.
Aha w czwartek dostałam kolejnego kota to już szósty kot. A pamiętam jak śmiałam się z koleżanki która ma 4 koty. Teraz mam 6, fakt że nie moje ale na stanie są.
W piątek po pracy miałam takie połączenie, że musiałam się przesiąść, wiec korzystając z tej sposobności zawitałam do kilku sklepów po oliwkę z oliwek mięsko na obiad, banany… ogólnie pożywka, żadnych luksusów skromnie i bez szaleństw. Ale dobrze, że chociaż to jest.
Niby jest weekend, na zegarku po pierwszej w nocy. Koty śpią zwinięte w fotelu, inne pochowane, po kątach, jak to koty, ten jeden w moim pokoju co jest od czasu do czasu drapie w drzwi usiłując się wydostać. Frustruje menie ten kot bo jak wejdę to tylko warczy na mnie i prycha. Nie wiem dlaczego ale bardzo sfrustrowany ten kot, kiedyś był spokojniejszy a teraz jest taki agresywny, nie wiem dlaczego. Właścicielka mówiła, że złośliwy się zrobił. Może to dlatego że daje mu karmę której on nie lubi. Mówiąc to zaśmiała się.
Rozumiem ją, że nie chce by kot utył jeszcze bardziej, lub chce by schudł, ja to wszystko rozumiem tylko niech zmieni mu karmę, na mnie j kaloryczną naj lepiej dla kastratów. Z resztą kiedyś napomykałam jej o tym, ale właściciele mają to do siebie, że wiedzą lepiej, więcej czyli po prostu swoje. Ja powiedziałam raz i starczy, a że nie trafia to inna sprawa.
Uwielbiam brukselkę, i z tego powodu robie sobie ją podsmażaną z bułeczką tartą na kolacje. To sposób na szybką i co ważne zdrową kolacje, z tego co czytałam brukselka ma witaminy B1, B2, B6, C, E, K, sód, magnez, potas, mangan, wapń, cynk, miedź, karoten, jod, chlor, fosfor. Bogata jest także w kwasy foliowy i pantotenowy (witamina B5) oraz biotynę. Zalicza się do warzyw, które ze względu na swoje wartości odżywcze, są szczególnie polecane przez dietetyków. Nie żebym się odchudzała, ale zauważyłam, że odkąd zaczęłam jeść brukselkę na kolacje codziennie częściej biegam do toalety, rano jestem głodna jak wilk wiec wcinam kanapki, ale myślę, że dla optymalnego efektu powinnam je zamienić na coś mniej kalorycznego. Tak sobie pomyślałam, że jak bym jeszcze psa dostała to musiała bym z nim spacerować, tu już bym miała ruch wcześniejsze wstawanie, dietka, no no no efekty zapowiadały by się pozytywnie bardzo.
Tym czasem zasnąć nie mogę zmartwiona sytuacją z pracą związaną. Bo tak czy owak muszę znaleśc nową pracę bo tu ubezpieczenia nie mam, a z wypłatą to zastanawiam się co zrobić… bo takie grosze będą, że płakać się chce…