poniedziałek, 19 listopada 2012


Byłam w sobote z Rodziakiem na ryneczku, gdzie kupiłam przepiękne gruszki. Kocham gruszki, ich zapach… najbardziej. Żółte, aromatyczne, mmmm… Z ryneczku spacerek do sąsiedniej dzielnicy, w celu odwiedzenia lumpexu, gdzie nabyłam dwie pary spodni, i torebkę, wszystko za 8pln. Rozmawiałam przez telefon z Tomkiem, a tu telefon się dobija, musiałam przerwać by oddzwonić:
- tak proszę? – zapytałam
- kojarzysz mnie – zapytał męski głos
- nieee – odpowiedziałam zgodnie z prawdą…
Powiedział, że jest z biura matrymonialnego, i że dostał mój numer. Po pierwsze zdenerwowałam się bo jednak wypadało by żeby pani z biura zapytała mnie o zgodę, przedstawiła człowieka, pokazała zdjęcia…
Kolo ubolewał nad tym, że nie mam numeru w jego sieci i że on za tę rozmowę zapłaci dużo… (a to ja do niego dzwoniłam) – jak dla mnie żeniła! Piętnaście lat straszy ode mnie… umówiłam się z nim. Prosił bym się elegancko ubrała bo on lubi elegancje, będzie w garniturze i żeby ludzie w restauracji na ans się dziwnie nie patrzyli.
Chciał bym przyjechała do jego miasta, ale ja uparłam się na moje. Umówiliśmy się na 15.
Po 13 wpadła w odwiedziny Alicja. Około 14 dzwoni kolo, że już jest… hmmm niezręczna sytuacja, że przyjechał godzinę wcześniej.
Uszykowałam się, dzwonie do gościa powiedział, że jest w markecie budowlanym ogląda stroiki… chciał żebym do niego dołączyła. Ala doradziła mi bym nie zgadzała się na łażenie po markecie budowlanym, tym bardziej, że byłam ubrana w najlepsze ciuchy…
Istotnie dzwonię i proponuje byśmy spotkali się na dworcu (miejsce które on zna)
- ale dworzec jest ohydny!
- ale z dworca można gdzieś iść.
Ok. idziemy z Alicją, i wyszło tak, że on zaprosił nas obie:
- dziewczyny prowadźcie tam gdzie jest fajnie, zachęcał. Idziemy a on mnie wychwalał, że z tym listem świętego Pawła mu zaimponowałam o dzwonie brzęczącym.
- chyba mu się coś pomyliło bo w hymnie do miłości nic nie było o dzwonie! Owszem miedź brzęcząca, albo cymbał brzmiący. – pomyślałam. Ale nie miałam szansy Alicji przerwać monologu… oboje przeklinali, słownictwo pozostawiało wiele do życzenia…
Żenująca była anegdota o kuzynie milionerze, który ukradł mu okulary, za osiem złotych… ale on jest chory psychicznie (ten kuzyn). Zdziwiła mnie do prawdy ta anegdota…
Ciągnął dalej o okularach, że tu jak facet jest elegancki to dostaje za to „po ryju”…opowiadał, ze urodził się w Skierniewicach, ale odcina się od tamtych ludzi, bo tu są fajni otwarci ludzie (nikogo nie zna podobno)
Tak więc powędrowaliśmy do mojej ulubionej knajpki, nastrojowa przytulna, robi na każdym dobre wrażenie… po za nim…
Mówię, że to bardzo fajne miejsce zwłaszcza na pierwsze spotkanie, a on:
- a na drugie?
- no nie wiadomo czy do niego dojdzie – rzuciłam przekornie
- no to ja was dwie zapraszam do mojego pokoju, na drugie spotkanie…
Przemilczałam….nie chciałam być nie uprzejma skoro gościa nie znam…
Alicja sobie elegancko powędrowała do środka, a ja chciałam się upewnić:
- rozumiem, że zapraszasz? – zapytałam
Kolo zrobił oczy jak pięć złotych i wydusił, że zaprasza…
Wchodzimy, a on:
Początkowo pochwalił, że kameralnie, ale potem: no myślałem że wybierzesz coś skromniejszego. – co on chciał bar piwny?! Prosił bym się elegancko ubrała, mówił nawet kobiecie z biura że do restauracji zaprosi, a tu taki tekst. Później:
- no dań nie będę serwował – podniesionym tonem
Zrobiło mi się przykro, bo nie powinien podnosić tonu, lecz zasugerować... dać do zrozumienia.
- widzę, że jesteś taki trochę dusigrosz – powiedziałam
- nie lubię być wykorzystywany przez kobiety, na pierwszym spotkaniu – odpowiedział.
Wcale nie był ubrany w żaden garnitur, tylko sweter.
Siadamy, przeglądam menu, a on, do mnie podniesionym tonem jakby wyrywał nieuważną uczennicę do odpowiedzi:
- to jak będzie! Kawa, herbata piwo
Ja byłam w szoku! Zwątpiłam… nigdy mnie nikt tak nie potraktował, nikt nie podnosił tonu, w takiej chwili.
- kawa, herbata piwo – jeszcze głośniej.
- wiesz co zgłodniałam, idę do domu coś przekąsić – taka wymówka mi jedynie przyszła do głowy… z chamem siedziała nie będę… ja błysnęłam ładnym wyglądem, gdyby dopuszczono mnie do głosu spróbowałabym coś ciekawego powiedzieć… ale w tym towarzystwie nie czułam się zbyt dobrze, wiec po co miałam siedzieć. Bez kitu, co za cham… prosił bym się elegancko ubrała i ciągnie mnie do marketu, może w najlepszych ciuchach będę z nim po markecie budowlanym chodziła?!
Ala zdziwiona, bo nie znała mnie z tej strony została z nim…
Była zadowolona, bo postawił jej piwo, pizze na pół określił, że jestem materialistką i w ogóle był oburzony, ze ja chciałam obiad.
Nie mam pojęcia co on się na ten obiad uparł… przecież nawet mi nie dał przejrzeć menu…sam nie zajrzał
Kawa, herbata, piwo. Kawy nie piję, piwa też, a na herbatę nie miałam ochoty tym bardziej że propozycja padła podniesionym tonem…
To facet powinien ładnie się zapytać, zasugerować, zagaić, pokierować rozmową… no… a nie rynsztokiem, udawać znawcę Biblii (tak tak, chwalił się że studiował Pismo Święte).
Ala też byłą oburzona, że chciałam obiad, bo on nie stawia od razu na pierwszym spotkaniu obiadu… powiedziała, że trzeba go było zagadać, za godzinę może by postawił, że trzeba było siedzieć wdzięczyć się, podrywać go.
Aha! Najlepsze było jak Ala powiedziała, że on chciał mnie zaprosić na wycieczkę zagraniczną. Na Teneryfę…
- a kiedy? – zapytałam lekko drwiącym głosem
- jakbyście się zgadali.
Jasne, koleś co go na telefon nie stać bo płacze ile on za rozmowę dziesięciominutową zapłaci (a to ja do niego dzwoniłam, pewnie mi około złotówki ściągnie za to), drze się w restauracji, że obiadów serwować nie będzie, oczekuje, Bóg wie czego…
Moim zdaniem „gołodupiec”, kretyn, cham i prostak… po co kazał mi się elegancko ubierać, skoro początkowo chciał ze mną po markecie budowlanym łazić? Ja w szpilkach…a wiadomo, że nie są to buty na spacery. Alicja zaprzeczała, chwaliła go, że miał banknot stu zlotowy… Boże! Ja pamiętam jak Sylwia lata temu zaprosiła mnie na imprezę, bo poznała wojskowych… oni stawiali, wszystko pełna kultura, wszystko taktownie, elegancko…albo z Finami… tu nie chodzi o nie wiadomo co, ale o kulturę, nikt nie zaznaczał by się elegancko ubrać…
A ten co martwi się ile za rozmowę ze mną zapłaci, tak sobie teraz pomyślałam że wyraził ile dla niego ten kontakt znaczy… boi się wydać na rozmowę kilka złotych, a na wycieczkę na Teneryfę będzie miał…
Kawa, herbata, piwo…a jak ja chciałam sok, albo wodę mineralną….
Ciekawe co on o mnie tej pani z biura naopowiadał…
Aha… jak gadałam dziś z tą babką z biura matrymonialnego to mówiła, że ten ten „Leon zawodowiec(” wieśniak, nie doszły sponsor, co mu dziadek zmarł, wcześniej telefon zgubił) podobno dzwonił do tej babki z biura i strasznie dziękował jej, ze mnie poznał, taki zadowolony….
No fakt dzwoni do mnie i gada o pierdołach, jakieś filmy porno, opowiada mi o jakiś masażach erotycznych, o odchudzaniu… Heh może on zadowolony z tej znajomości, ale ja nie do końca. Wiem, ze powinnam zawyżyć wymagania odnośnie facetów i naprawdę mnie j się z nimi „certolić”! nie odpowiada? Do widzenia, szkoda mojego czasu i nerwów.


sobota, 17 listopada 2012

wczorajszy dzień


Wczorajszy dzień…
Rano miałam jechać do taty się pożegnać... Mama jechała autem z sąsiadem, miała mnie po drodze zabrać, miałam czekać pod dyskontem o 8.30, zaznaczała bym się nie spóźniła, bo pojadą beze mnie.
Rano wyprowadziłam psa, poszłam na pocztę odebrać awizo. Przyszedł mój kalendarz:



Bardzo się z niego ucieszyłam. Około ósmej dzwoni mama, żebym na dworcu czekała, ja powiedziałam, że dworzec duży. I prosiłam by przyjechali pod dom, a oni, że jednak dworzec. Ide na dworzec czekam, dzwonie, nie obiera, wysłałam sms – nic.
Czas mija. Dzwonią, że są pod domem, powiedziałam, że nie będę biegała niech przyjadą na dworzec. Jadą, mnie nie widzą, ja macham…
   Tata taki nie podobny do siebie… wchodząc do tego pomieszczenia czułam wiele silnych emocji… ciężko mi ten cały kocioł opisać… może nie byłam najlepszą córką… nie wiedziałam, że tata jest chory, że w szpitalu tylko od razu, że nie żyje… co za tragedia…
W szpitalu dowiedziałam się kto ojca operował… teraz będę musiała się jeszcze tłuc do szpitala z lekarzem rozmawiać bo od rodzinki się nic nie dowiem…
Przyjeżdżamy do domu stoją jacyś obcy ludzie… rodzina narzeczonego mojej najmłodszej siostry. W domu mama zdążyła mnie zwyzywać… zrobiła przedstawienie że sobie kanapkę i herbatę zrobiłam… sąsiad jeszcze powiedział: nie udław się. I że niby wielce się natychmiast śpieszą, nawet ćwierć tej herbaty nie zdążyłam wypić… tak… mamusia zawsze była gościnna dla mnie… wychodzimy, rodzina Arkadego, moje siostry, a moja mama do Natalii:
- śmierdzisz czosnkiem idź umyj zęby – powiedziała.
Masakra… jak ja jej współczuję… w takiej chwili, przy narzeczonym, jego rodzinie….
Najlepsze jak powiedziała jego rodzinie że za trzy tygodnie będzie sekcja zwłok…
- sekcja? Za trzy tygodnie? Ekshumacja będzie? Nieeee, chyba nie – dziwili się…
W kościele oczywiście mama miała swoje wizje, animozje, wizje… siostra nie chciała koło mnie siedzieć to robiła rundkę wokół pierwszej ławki… matka w środku siedziała…
Ksiądz mówił jaki tata był dobry, jaka dobroć przez niego przemawiała, o jego żarcikach taktownych (mnie jego żarty do szału doprowadzały) ksiądz cedził słowa… jak mówił  o obcowaniu świętych to mówił, że mój ojciec jest już w niebie, że przez jego wstawiennictwo można prosić, i on jest blisko boga to się wstawi….
Mhmmm – jak za życia nie mogłam na niego liczyć to i po śmierci tym bardziej.
Ksiądz wspominał ćwierćwiecze ojca w zakonie – trzecim zakonie dla świeckich. Tak, tak… jaki wspaniały był mój ojciec… ludzi było dużo…
Jak szłam w pierwszym rzędzie mama z siostrą pod rękę. W drugim pod rękę moja siostra z siostrą ojca pod rękę i ja jako wolny elektron, ale w drugim rzędzie… dlatego prosiłam Roberta by ze mną jechał… straszne czuć się odepchniętym w takiej chwili…
Przed grobem ojca mama zabrała od nas kwiaty i sama je wrzuciła do grobu… kondolencje się później posypały… siostra ojca strasznie moją mamę tuliła (dziwne, bo słyszałam niegdyś od niej bardzo negatywne opinie na temat mamy…) kondolencje złożyła, mamie siostrom…. No… mnie nie powiedziała słowa, w ogóle nie podeszła…. W ogóle całą uroczystość i stypę… naprawdę na poziomie kobieta!
Także r@ w ogóle do mnie nie podszedł ani nie widziałam, żeby do kogokolwiek podchodził. Za to jego siostra trochę się wahała ale w końcu się zachowała jak należy, ciocia nie miała wątpliwości…
Poznałam miłą ciocię Aniele, tam od brata dziadka…fajna babeczka. Zapraszała mnie do Gniezna, jak masz mena to przyjedź z nim, jak nie to z kim innym… - wydała się fajna babeczka!
Na stypie rozmawiałam, byłam miła, też nie mogłam się szybko ulotnić… kulturnie się pożegnałam…
Pytałam siostry o śmierć ojca… sprawiała wrażenie przerażonej, pytała po co mi ta informacja… no kurwa jak to po co?! Po co mi wiedzieć na co ojciec zmarł… Nie, nie są rzeczy których nie pojmę…
Wygląda na to że sama będę musiała jechać i rozmawiać z tym lekarzem. Bo jest pewne, że od nich się nic nie dowiem…
Wychodząc ze stypy poszłam odwiedzić zwierzaki w schronisku, bidule… nosi je agresja, brak ruchu, bodźców, nowych miejsc, zapachów… same kundelki, mało jakiś „w typie”… chyba dwa czy trzy widziałam kundle Asta…
Wróciłam do domu… ciężko mi opisać co czułam, trochę się ucieszyłam radością Rodziaka… kochane zwierzątko….
Trzeba było iść na spacer, bo tyle godzin sam siedział… dobrze, że nic nie naniszczył…




środa, 7 listopada 2012

Dziś zapraszam wszystkich na golonkę.

Do zrobienia jej będzie nam potrzebna golonka: sól, pieprz, sos barbecue, przyprawa shoarma




Do wrzącej wody wkładamy golonkę, obgotowujemy ją 15 minut, zlewamy wodę. Ponownie zagotowujemy wodę wkładamy golonkę i gotujemy 1,5 godziny.
Wywaru nie wylewamy, mięso wyciągamy, wkładamy do naczynia żaroodpornego, przyprawiamy (sól, pieprz, shoarma), sos:



podlewamy wywarem. Następnie do nagrzanego piekarnika (200 stopni) na kolejne 1,5 godziny.


Smacznego!
Przepis jest w 100% mojego autorstwa. Uwielbiam golonkę według tego przepisu… przepiękny zapach gdy piecze się mięsko, a i smak jest naprawdę godny spróbowania…
O tyle o ile shoarmę (ja mam w swoim słoiczku na tę przyprawę mieszankę z firmy: „Ten smak” i „Przyprawy Świata”) możecie dostać w sklepach zielarskich (bez większego problemu), w sklepie internetowym przyprawy świata obie są dobre. Ja w swoim słoiczku na przyprawę mam mieszankę jednej i drugiej. O tyle sos mam jeden wypróbowany z lidla (można go kupić jak mają tydzień kuchni azjatyckiej. Choć nie eksperymentowałam z innymi sosami.
Trik: ja zawsze przed przyprawianiem mięsa lekko zwilżam je tłuszczem np. olejem. Cieniutka powłoka pozwala lepiej wniknąć przyprawie …
A oto i zwieńczone dzieło gotowe do podania:






wtorek, 6 listopada 2012

Liebster Blog




Dziś otrzymałam wyróżnienie od jasna8.
Za wyróżnienie dziękuję i odpowiadam na pytania.

1)      jakim zwierzęciem określiłabyś swoją osobę? Sama nie wiem…
2)      wolisz kino czy teatr? Teatr, choć zależy od repertuaru
3)      jakie jest pierwsze zdanie w książce którą teraz czytasz? Koyaanisqatsi to słowo pochodzące z języka Indian Hopi, które można przetłumaczyć mniej więcej jako życie pozbawione równowagi
4)      od jak dawna prowadzisz blog? Ten czy w ogóle bloguje?
5)      Śpiewasz pod prysznicem? Nie
6)      Jaki kolor ma twój ulubiony koc? Czerwony
7)      Czy słodzisz kawę/ herbatę? Cukrem, miodem.
8)      Śpisz w skarpetkach? Nie
9)      Szykujesz się do świąt? Nie
10)   Ulubione danie? Golonka:D
11)  Do czego masz słabość? Do dobrych rzeczy

Oraz nominuje następne blogi:







szybkie randki


Słyszeliście, a może gdzieś na filmach widzieliście tak zwane Speed dates, czyli szybkie randki. Zapoczątkowane w USA w 1988 roku cieszyły się sporą popularnością.
Później przyjęły się w europie. Celem zabawy jest poznanie nowych osób, i miłe spędzenie czasu poprzez umożliwienie każdej z osób rozmowy trwającej od 5 do 10 minut.
Szybkie randki są organizowane w klubach, lokalach w różnych miastach naszego kraju.
Podczas spotkania nie wolno wymieniać się „namiarami”, dopiero wówczas jeśli dwie osoby wyrażą chęć kontynuowania znajomości dane kontaktowe są przekazywane.
    Myślę, że pewnie pierwsze pytania na takiej „randce” to informacje z cv… o wykształcenie, doświadczenie zawodowe…
Aczkolwiek to zawsze jakaś szansa poznania kogoś….


poniedziałek, 5 listopada 2012


Kultura jak mawiał Adam jest pojęciem cywilizacyjnym. Są określone kanony dotyczące coraz głębszych aspektów życia: mówią jak człowiek ma wyglądać, zachowywać się, co i o czym mówić, a nawet jak żyć… Nie przestrzeganie, potknięcie może skutkować wykluczeniem z towarzystwa.
Nawet temat, słownictwo wszystko musi być na miejscu:


Kanony zmieniały się, to co kiedyś było modne, dobrze widziane, dziś wiedza o tym stanowi ciekawostkę, rodząc pytanie jak to możliwe by korpulentna kobieta o białej skórze była piękna. Nie jednego dzisiejszego mężczyznę myśl o takiej pani przyprawiłaby o obrzydzenie.
Kanony są zmienne, to co kiedyś było modne jak biała skóra, kobiety nosiły parasolkę, która miała uchronić damę przed każdym promyczkiem…
A dziś kobiety chodzą na solarium….stosują samoopalacze…
Kiedyś wiadomo było, że chłop jest po to żeby pieniądze zarabiać, szczęściem dla niego było gdy kobieta przyjęła zaproszenie na kawę czy lody… słodki buziak urastał do ogromnych przyjemności… ileż to wszystko emocji budziło. A dziś? Amant idący na randkę liczy w większości na szybki sex… o ile sami się zubażamy… o emocje, wspomnienia na starość….
A dziś sami „panowie” chodzą na solarium, a niektórzy nawet (o zgrozo) makijaże robią sobie…




Konsumpcja, konsumpcja byle dużo, szybko i tanio, po najniższej linii oporu.
Marketing, jednym z jego zadań jest rozbudzanie potrzeb nabywcy. Kiedyś myto się w rzece, a w sklepie można było nabyć zwykłe mydło, które miało szereg zastosowań: myto się nim, prano ubrania… a dziś do prania mamy: płyny, proszki, kapsułki…. Do ubrań kolorowych jak i białych…odplamiacze…
Do mycia proszę bardzo, oczopląsu można dostać: żele, kremy, peelingi do wszystkich rodzajów skóry. A i samo mycie to nie wszystko, bo już nie tylko balsam, ale i masło, nawet hihihi jogurt jest…


Całe kanony nie oszczędziły nawet naszych psów… pies nie może dziś szczekać, pachnieć psem… a co zyskuje? Swoje normalne mięcho jakie jadali jego dziadowie?
Dostaje wióry bo co to jest <20% mięsa w suchej kramie. Kiedyś pies dostawał kość i był szczęśliwy. A ile zdrowsza jest ta kość dla psa…
Tak bardzo ludzie (wiele z nich) się zapętlili w tym swoim świecie podyktowanym przez konsumpcje, i owe standardy, że zatracili więź ze swoimi psami. Nie mogąc sobie dać z nim rady.
Wiecie co? Gdyby ludzie nagle zniknęli psy poradziły by sobie doskonale. Obudziły by się w nich uśpione instynkty…
Czy wówczas nie były by szczęśliwsze? Bez smakołyków, swoich posłań, za to mogły by biegać do woli, polować… dziś nie zdajemy sobie sprawy z tego jakim szczęściem, dumą dla łowcy jest zdobycz.
Wędkarstwo, myślistwo…- kojarzy nam się z elitarnymi klubami. A to przecież takie naturalne… wyobraźcie sobie, zwłaszcza właściciele psów myśliwskich jakim szczęściem dla psa było by samo polowanie z właścicielem….






niedziela, 4 listopada 2012

Pan piesek był chory i...


Suczka którą mam aktualnie pod opieką to bardzo chory pies… dwunastoletnia sunia, w dodatku ma zdiagnozowany jeden z najpaskudniejszych nowotworów, przerzuty na płuca…No właśnie… na ile ona sama jest świadoma swego stanu zdrowia… jest energiczna, pełna życia… nikt nie powiedziałby, ze temu psu dolega cokolwiek.Ale my ludzie wiemy. Na myśl o nowotworze widzimy ogrom cierpienia, wycieńczenie, koszmar zwiastujący…No, my zdrowi świadomi choroby, widząc pieska… co? Litujemy się, żałujemy…Słyszeliście o pozytywnych metodach szkolenia psów?Uczymy psa wykorzystywać swoją chorobę dla własnych celów. Długość spaceru, trasa, tempo, smakołyki, część posiłku (tak tak człowieka), zajmowanie mebli (kanapa, fotel). Przestrzeni (środek korytarza, pokoju, kuchni podczas przygotowania posiłku). Tak, tak… wiesz kto jest temu wszystkiemu winien? No kurwa na pewno nie pies!




I tak właśnie pies wymusza… a człowiek pod psie dyktando nie może się w wolny dzień wyspać bo pupilek ma ochotę wyjść. Idziesz z psem do kiosku po gazetę, ale pieskowi trasa nie odpowiada… więc szarpie w przeciwnym kierunku… albo spacerek za długi, bo pogoda pupilkowi nie leży np. za zimno.Wracacie, jesz kanapkę i czujesz… psi oddech… lub inne formy psiego domagania się…Bywają domy, gdzie stale ktoś z pieskiem musi być, bo… pies szału dostaje piszczy wyje, rzeczy niszczy, załatwia się w domu… biedny udręczony…bo pancio wyszedł do pracy 5.50 pańcia wróciła z nocki 6.05… całe 15 minut… efekt: buty pogryzione, w mieszkaniu nasikane…Jeszcze się pańci od sąsiadki się oberwało: co wy z tym pieskiem biednym robicie, że tak strasznie piszczał…No właśnie co wy robicie, że sobie pozwalacie?Każdy pies ma swój charakter, jeden bardziej inny jest mniej dominujący… daltego już na samym początku warto zadać sobie parę pytań…. Ale to już inny tematCDN****