czwartek, 1 marca 2012

Opiłeczku... Piwoniu...

Piwoniu! (tak pieszczotliwie mówiłam do Opiłka)




Byłeś taką malutką kruszynką, o którą walczyły dwie siły. 



Od początku, gdy zło sprawiło że Twoją mamusię otruto. Lecz dobro nie zostawiło Cię i Twojego bezbronnego rodzeństwa samych. Znalazła Ciebie pani, której zła siła kazała Ciebie zanieść do lecznicy w celu uśpienia…
Lecz nie! Dobra siła pokierowała, do dobrej pani doktor która zamiast uśmiercić małe oseski odkarmiła je z buteleczki, i znalazła domy. Jednym z domów był mój i Adama.
Od samego początku, dokładałam wszelkich starań byś miał najlepszą karmę, i to co najlepsze…
Lecz zło nie spało, co rusz podsyłało Ci jakieś grzybice, które leczyliśmy, leczyłam…
    Gdy Opiłek zaczął chudnąc, zaniepokojona w końcu poszłam do lekarza. Nie zgodziłam się z jego bezpodstawną diagnozą, poszłam do drugiego, stwierdził żółtaczkę, zrobił badania które potwierdziły…
W końcu zmieniliśmy klinikę… Opiłek dwa i pół tygodnia był ratowany. Zrobiliśmy wszystko by żył. Wierzyłam do samego końca. Modliłam się wierzyłam w cud.
- kurwa kim ja jestem by decydować o życiu czy śmierci jakiegoś stworzenia…- biłam się z myślami.
Czy ja jestem aż tak okropna, że i kot ode mnie ucieka…
We wtorek lekarz poradził by go uśpić, zadecydowałam, że jeszcze do wieczora poczekamy, że jeszcze nie… gdy Robert niósł go na dworzec Opiłek płakał tak, że chciałam wrócić. Teraz wiem, że to był błąd. W brew wszystkiemu i wszystkim….
Opiłek był w stanie tak strasznym, że modliłam się nad nim… płakałam dotykając leciutko jego łepka. Modliłam się, wołałam z całego serca do Boga…
W końcu widziałam, że to na nic. Zadzwoniłam do pani z fundacji, powiedziała bym zaniosła kota do Kończaka lub na Bydgoską, tylko mogę trafić na tego lekarza u którego Opiłek był po raz pierwszy…
Miałam nawet nadzieję przy pakowaniu Opiłka do kontenera, gdy uciekał miałam nadzieję, że w kierunku miski, że zacznie jeść i pic.... łudziłam się.... 
Bałam się, że opiłek odejdzie w drodze do lecznicy. Nie wiedziałam kim jest Kończak.
Wywlókł go z transportera, obmacał stwierdził powiększone nerki i wątrobę (to wiedziałam z usg robionego wcześniej). Kazał zanieść Opiłeczka na wagę… ważył równe 5 kilo. Nożyczkami obciął kocie futerko by podać morbital.
- czy to jest Morbital? – zapytałam
- tak – padła odpowiedź
- ale powinien dostać środek usypiający – walczyłam…
- ale to nie szkodzi, nic z tego nie będzie… - uspokajał
uciszyłam się.
Co miałam zrobić? szarpać się… ten kot mógł nie przeżyć drogi do innej lecznicy. Robert uspokajał mnie. Nie miałam siły kompletnie na nic. Moje zasoby wyczerpały się już.
Gdy Opiłek dostał ostatni trzeci zastrzyk w mięsień sercowy, wydał z siebie dźwięk którego nie zapomnę nigdy! Umierając w pełnej świadomości. Wiem on chciał odejść, męczył się strasznie cierpiał niewyobrażalnie. Ale to co dostał na koniec… nie na takie odejście nie zasługuje żadne zwierze…. Nawet w rzeźni zwierzętom odbiera się świadomość prądem. To co zrobił Jarosław Kończak było zwykły barbarzyństwem… gdy Opiłek dostał w pełni świadomy zastrzyk w mięsień sercowy… tego odgłosu jaki z siebie wydał nie zapomnę… gdyby Roberta nie było padłabym na podłogę. Dobrze, że mnie przytrzymał… Dlaczego nic nie zrobiłam? Nie byłam w stanie. Nie miałam sił… po tym wszystkim. Po za tym Opiłek mógł odejść w drodze do następnej kliniki. Biedak…
Kończakowi to nie może ujść płazem! Trzeba coś z tym zrobić… to nie może tak być! Kończak bazuje na ludzkiej nieświadomości robiąc z nich idiotów! Nie poinformował mnie co robi bo nie uznał za stosowne. Czy fakt, że człowiek obdarza tego „lekarza” zaufaniem do jego wieloletniej praktyki lekarskiej daje mu prawo do wykorzystywania go, bez najmniejszych skrupułów?! Ten „lekarz” robi co chce, nie ma skrupułów, śmieje się ludziom w twarz! Zobaczył kota i stwierdził u niego FIF (koci odpowiednik ludzkiego AIDS).
- ależ ten kot był badany.
- nie szkodzi to nic nie daje.
Nie zapomnę jak on i (wówczas myślałam że to technik weterynaryjny) jego sprzątaczka patrząca jakby on wyssał z niej wszelaką energie.
Na koniec kazał jej przy mnie i Robercie zapakować Opiłka do czarnego worka. Nie wytrzymałam. Wybiegłam z trzaskiem drzwi. Zadzwoniłam do Pani z fundacji, by powiedzieć czego byłam świadkiem, płakałyśmy obie.
Ta wizyta to po prostu jakiś koszmar! Ale uświadomił mi, że my, właściciele jesteśmy winni naszym pupilom wiedzę, i uzbrojeni w nią pytajmy o wszystko. Po prostu pytajmy… dosłownie o wszystko! Bądźmy świadomi… że czasem trzeba zmienić lekarza.



6 komentarzy:

  1. niestety nie kazdy lekarz ma serce dla zwierzecia..

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymaj się:** wiem jak to jest jak przychodzi do nas śmierć bezbronnego zwierzaka. a w takich okolicznościach jest ona jeszcze gorsza..

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdecznie współczuję, sama byłam przy usypianiu kilku moich psów... To okropne przeżycie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Przykro mi... wiem jak to jest stracić pupila. Przeżyłaś to jeszcze gorzej przez tego weterynarza ale pomyśl że Opiłek nie musi się już męczyć, że w tej chwili nie cierpi nie choruje...

    OdpowiedzUsuń
  5. michalc30.bloog.pl3 marca 2012 13:59

    Witaj!
    Żal Opiłka. Kiedyś byłem zmuszony uśpić swoją Pinię - ratlerka, bo miała raka sutek i cierpiała. Znajoma lekarka zrobiła to fachowo w gabinecie zdala od nas - dwoma zastrzykami. Oddała nam ją owiniętą w pieluchę i w torbie. Cóż, nie każdy techbik, czy weterynarz ma klasą.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
  6. jednak się nie udało....trzymaj się

    OdpowiedzUsuń