Jest 11.05 Robert ma dzień wolny, zaczyna od poniedziałku, siedzę naga, a właściwie teraz leżę z drugiej strony łóżka, gdyż już nasyciłam wzrok jego ciałem. To z czego zdałam sobie sprawę to to, że ludzie dzielą się w jakimś psychologicznym aspekcie na dwie kategorie: ofiary i drapieżników. Chodź do tej teorii muszę wiele doprecyzować... wiem, że ja i Robert jesteśmy drapieżcami. Sycimy się sytuacjami, stanami emocjonalnymi słabszych. O tyle o ile on jest mistrzem o tyle ja mam wiele do nauczenia. Niczym małe lwiątko przy starszym wytrawnym drapieżcy… nie wiem czy ludzie rodzą się drapieżcami czy po prostu w odróżnieniu od zwierząt są przez życie zmuszeni grac tę rolę…
Poranny zapach kawy Roberta i moja herbatka już stoi, on krząta się… chyba się nie wyspał, mówi że nie jego pora.
Z jednej strony naprawdę dużo czasu spędzamy na tuleniu się do siebie, rozmowach, pieszczotach, generalnie wszystko prawie robimy razem. Poniekąd jest to miłe, aczkolwiek dla mnie jest to całkowicie nowe doświadczenie. Polubiłam wspólne pieczenie, ledwie kończy się jedno ciasto szukamy przepisu na drugie… tym razem planujemy coś po raz pierwszy upiec. Coś co będzie zagadką większą niż coś co jest znane.
Jestem mu taka wdzięczna, za to, że sprząta i zmywa, jeszcze potrafi jedzonko robić… uwielbiamy sobie dogadzać… w lodówce marynuje się cielęcina, i kurczak. Dowiedziałam się, ze Bryl ten sąsiad któremu nosiłam jedzenie mówił, że to co robię jest dziwne, i że nie potrzebnie udziwniam. Zrobiło mi się przykro bo po pierwsze to moja sprawa jak dla siebie robię, a dwa że skoro dostaje za darmo to trochę nie ładnie narzekać… po za tym jeszcze jak Robert siedział u Bryla, jemu kupował żarcie i w ogóle, między innymi olej, którego mi kilka dni temu do cista zabrakło. Poszłam do Bryla bo mi brakło do ciasta, z ryjem i wielką łaską dał jeszcze zasłaniając się córką, bo sam jest taką… że córką straszy. Nie dość, że ja mu noszę, częstuję to on ma jeszcze pretensje… tym bardziej, że to nie on ani nie jego córka kupiła olej, tylko Robert. Smutne.
Dostałam dwa setery o wdzięcznych imionach: „prozac” i „kryzys”. Zajebiste! Byliśmy z nimi na spacerku, i powiem, szczerze, że nie wiem czy bez Roberta poradziłabym sobie z nimi...
Podobało mi się dziś w nocy… nie spaliśmy, tylko gadaliśmy pieściliśmy się, i oczywiście klimatyczne wychodzenie na balkon na fajkę. Mimo, że nie palę lubię tak dla klimatu z nim stać…
Około 6 rano spaghetti, i do spania:)
- zastanawiam się co będę czuła gdy znikniesz z mojego życia - zapytałam stojąc na balkonie
- Zniknę tylko wtedy gdy Ty będziesz tego chciała. - odpowiedział
pocałowałam go.
ja mam trochę inną teorie drapieżników, ale tak ,też jestem jednym z nich.
OdpowiedzUsuńprozac. tak się zwie pies mojego znajomego;D