wtorek, 31 lipca 2012

Lato trwa, pogoda przeplatana deszczem… w górach czy nad morzem turyści są oszukiwani…


Ja osobiście zauważyłam, że drinki są co najmniej rozcieńczane. Kiedyś miałam passoe w domu i sama robiłam sobie drinki, więc mam porównanie. Tego samego dnia piłam jeszcze jednego. Po powrocie do domu bardzo bolała mnie głowa.
Kiedyś byłam w dyskotece, piłam tylko cole i takiż sam ból głowy uświadczyłam.
Zastanawiam się czego dolewają?
Czytałam o praktykach sprytnego podmieniania napojów, gdzie wyjmowany jest napój oryginalny a wlewana podróba z….
Kiedyś w jakimś programie widziałam jak barmanka za pomocą gumy do żucia i mnety wypełniała miarkę. Klient widział napełnianą miarkę w 100% i tak też był kasowany. A że połowa została sprzedana to połowa wędrowała do kasy, druga natomiast do kieszeni pracownika.
   Mięso, ciężko do lokalu chodzić z wagą. Mam ulubiony lokal serwujący… moje ulubione żeberka w miodzie. Coś niesamowitego jakie są smaczne. Niemniej jednak serwowana porcja żeberek gołym okiem wygląda na coraz mniejszą. Przy czym cena drgnęła nieznacznie w górę…
Pracownicy robią dobrą minę wmawiając, że nic się nie zmieniło. Nie, nie….
Czytałam o praktykach gdzie mały kawałek ryby jest nadrabiany grubą panierką, aby jeszcze bardziej zawyżyć wagę polewa się to zimnym olejem…
Kilka lat temu tvn pokazał jak oszukują na wadze ryby. poszli ze swoją wagą i sprawdzili. waga ryby była zawyżona o 30%. przy dzisiejszych cenach ok. 50 zł/kg to tylko na tym oszustwie można zbić majątek.
No tak lato muszą knajpiarze tak robić żeby wyjść na swoje. Żyją z tego co w sezonie zostawią turyści cały rok, to wiadomo że kombinują jak się da, a ludzie jeść musza. Nic im nie będzie jak przez dwa tygodnie pojedzą sobie czegoś nie świeżego czy rozcieńczonego. Przecież muszą wyjść na swoje. Nie ważne… ważne by jak naj wiecej zarobić. Nie ma litości dla konsumenta!



poniedziałek, 30 lipca 2012

"„krytykują innych nieudacznicy pod każdym względem i gastronomicznym i ze znawstwa etykiety i niestety kulturalnym„ - powolniak



Zastanawia mnie dlaczego z takim „udawolstwiem” (rus: upodobaniem) ludzie lubią gnoić. Pisać w mało kulturalny sposób, anonimowo bo „najlepiej (…) z za rogu by nie wiadomo kto” – komentarz sowka. Czyli pisać byle autorowi sprawić przykrość, urazić, ubliżyć.
Rozumiem, że każdy ma swój punkt widzenia uwarunkowany… ale to inny temat. Wracając do tematu, rozumiem że każdy na swój indywidualny sposób widzi to samo, ale można kulturalnie nie ubliżając nikomu wyrazić swoje zdanie, a można pisać jak….
Kiedyś na jednym z portali w dziale oddam była możliwość dodawania komentarzy. Jednak możliwość wypowiadania się zablokowano. Dlaczego? Właśnie przez niegrzeczne, czasem ordynarne komentarze. Myślę że to trochę daje do myślenia…
Nie śledziłam, nie robiłam wykresów, ale zauważyłam, że największe emocje wzbudzają ogłoszenia o oddaniu zwierzęcia.
Oddanie zwierzęcia temat przykry i trudny. Niemniej jednak czy zawsze należy mieszać z błotem kogoś kto szuka dobrego domu dla swojego pupila? Dlaczego potępiać kogoś kto z jakiś przyczyn często nie zależnych od siebie nie może opiekować się pupilem. Często takie rozstanie, jest bolesne nie tylko dla zwierzęcia… nie; nie bronię tu właścicieli…
Nie przeczę, że są ludzie którzy oddają bo zwierze się znudziło. Ale to temat osobny.
Myślę, że skoro ktoś szuka domu dla swojego zwierzaka postępuje najlepiej jak może w swojej sytuacji. Bo przecież nie zabija, nie porzuca, i nie oddaje do schronu.
Jednak co zrobić z pupilem gdy problemy są okresowe, bo na przykład zdarzył się  jakiś wjazd, delegacja… powody są różne. Jednak problem pozostaje, więc co przez te kilka dni czasem tygodnie zrobić z pupilem? Czasem jest to kwestia godzin…
Można poprosić sąsiada, rodzinę, znajomych, przyjaciół…
Ale nie każdy weźmie na siebie dodatkowe zobowiązanie.
Oddawanie do azylu nie jest dobrym rozwiązaniem, chyba jednym z najgorszych… gdyż oprócz stresogennych warunków schronisko jest siedliskiem chorób, i pasożytów.
Więc co z pupilem zrobić? Najlepszym rozwiązaniem jest hotelik dla zwierząt.
Hotele dla zwierząt dzielą się na dwa rodzaje klatkowe i domowe. Klatkowe:



Pies do swojej dyspozycji ma kojec znajdujący się albo wewnątrz jakiegoś budynku lub wewnątrz. Pies jest wyprowadzany zwykle trzy razy dziennie, na kilkunastominutowe spacery. Jeśli właściciel ma ochotę może „dokupić” pupilowi więcej przyjemności.
Są też i miejsca ekskluzywne:

                                                         http://www.petclub.pl/

Z fryzjernią, zajęciami fitness a także butikiem.
Są też i kameralne miejsca, w prywatnych domach i mieszkaniach. Zwykli ludzie, zwyczajne domy.
Co ja o tym myślę? Najlepiej zabrać psa ze sobą. Jednak nie zawsze jest to możliwe.
 Myślę, że przy wyborze miejsca wybierałabym takie gdzie pies nie jest sam… Bo czy pies patrzy na design? Czy uważa za niezbędne nosić nawet najmodniejszą fryzurę? Czy psie ubranka?
Pies jako zwierze stadne, jako jedną z najważniejszych potrzeb ma (zaraz obok jedzenia i picia) przebywanie w „stadzie” wspólne aktywne spędzanie czasu np. spacery, to jest to czego pies potrzebuje najbardziej.
Oczywiście różne są rasy, każda ma swoją specyfikę, każdy pies jest inny.
Ale to oczywiście  od właściciela zależy co zrobi ze swoim psem. Co będzie najważniejsze, a co realne? Bez wątpienia każda sytuacja jest inna.
A może jednak uda się wspólnie spędzić wakacje?




niedziela, 29 lipca 2012


Planowałyśmy z Sylwią wycieczkę na jarmark dominikański. Rano poszliśmy we trójkę z Robercikiem i rodziakiem na spacerek do sąsiedniej dzielnicy. Wiadomo, dziś sobota i w lumpexach najkorzystniejsze ceny. Jednak niestety nic nie znalazłam dla siebie Rodziak z jednej strony szczęśliwy ze spacerq a z drugiej dyszał od duchoty.
Po spacerku dałam mu wodę świeżo nalaną – taką zwierzaki chętniej piją. Żona po papierosie do kuchni poszła przyrządzać mięsko na obiadek. Rodziak schował się w miejsce ustronne, więc wzięłam trochę wody na rękę – co prawda wygodniejszy byłby spryskiwacz, ale chyba zwierzaki tego dźwięku nie lubią. Tak nawilżony Rodziak, orzeźwiony zrobił się bardziej towarzyski. Pancio Robercik włączył pieskowi wentylator. Pańcia gdy zauważyła, że piesio „wysechł” nawilżyła pieska ponownie.
Troszkę pies, także podjadł mięska, które odpadło podczas obróbki…
Jakowyś cudem udało się Sylwii wyciągnąć mnie do Gdańska na pierwszy dzień jarmarku dominikańskiego. Początkowy plan był taki, że zabieram Rodo vel Smrodo;) ale stwierdziłam, że nie po to jadę na jarmark by psem się jeszcze zajmować, po za tym te tłumy… i dobrze zrobiłam bo natłok różności: starocie, ubrania, torebki, buty, jakieś soki owocowe, naczynia…. Multum różności a wiele stoisk bardzo przyznam ciekawych. Znając życie to pewnie zawitam jeszcze na jarmark, bo wielu stoisk jeszcze nie nawiedziłam. Muszę pamiętać tylko o: wygodniejszych butach, pogoda nie może być tak duszno ani gorąco, bo to jednak męczące…
Cóż przywiozłam z jarmarku? A przypraw trochę z ulubionego sklepu „przyprawy świata”. Podczas rozsypywania przypraw w słoiczki okazało się, z porównania (zakupionych przypraw do tych resztek które uzupełniałam) organoleptycznego iż że te kupowane wcześniej są niestety trochę lepsze. Cóż to znaczy? Wniosek przykry, że przyprawy świata to już niestety nie to samo. A i chyba opakowania zmienili szatę graficzną i niestety pojemności. Oj może czas rozejrzeć się za konkurencją?
Niedziela:
Rano rodzinka śpi w jednym łóżku. Dźwięk domofonu. Kto to w niedzielny poranek domofonem niepokoi? Kurczak się okazało. Chciał zapewne by Robercik mu skinął po winko, a nam by też pewno postawił jakieś pifffko czy cuś tam. Tylko że kurczak marudny… a po z tym która to godzina – pomyślałam patrząc na zegarek; 7,15 – czy go Bóg opuścił?!
Aj jak ktoś lub coś mnie obudzi to już koniec ze snem…
Zawsze zapominam, zabrać aparatu do sypialni. Rodziak robi takie śmieszne miny i pozy…
Po śniadanku rodzinka „mama, tata ja wariat” wybrali się na grzyby do lasu.
Łowy Robercika piękne: kurki, prawdziwki, podgrzybki, i maślaki. Oj będzie królewska uczta…. Kocham grzyby mmmm. Co prawda nie ma w 100% sprecyzowanych planów odnośnie grzybów.
Robercik jeszcze dziś wybiera się do lasu na grzyby.
Co do tego małolata to się nie odzywa. i dobrze. Nauczyłam sie na nim, że skoro na pierwszym spotkaniu nie wypadł korzystnie to i na kolejnych dobrze nie wyjdzie. Dlatego będę sobie odpuszczała takich.
Na koniec kilka wesołych obrazków:







Dziś jest ten dzień, gdzie teoretycznie właściciel ma przyjść po swojego psa. heh... nie lubimy go oddawać, bo tęsknimy gdy Rodziaka nie ma. Jeden pies, a tyle radości wnosi w codzienność. Czemu teoretycznie? Bo zawsze przedłuża sie o dzień dwa...
Zastanawiam sie czy jest jakieś fajniejsze zajęcie od opieki nad zwierzętami? 

piątek, 27 lipca 2012

"Aby zna­leźć miłość, nie pu­kaj do każdych drzwi. Gdy przyj­dzie two­ja godzi­na, sa­ma wej­dzie do twe­go do­mu, w twe życie, do twe­go serca. " - Robert Allen Zimmerman (Bob Dylan)


Radość zapanowała wielka bo oto nasze progi nawiedził sam rodziak. Już jak wysiadł z windy ciągnął do nas jak głupi. No długo się nie widzieliśmy ponad miesiąc, widać, ze się stęsknił… wąchał badał cały mega szczęśliwy, że tu jest. Hehe nagranie jak go pancio przyprowadza to byłaby najlepsza reklama usług. Właścicielowi bardzo podobało się zdjęcie rodziaka oprawione na ścianie. Samo zdjęcie jest tak naładowane pozytywną energią, wystarczy tylko spojrzeć…
Jaki Rodziak jest śmieszny (w sensie pocieszny) z tymi swoimi zachowaniami, wnosi mnóstwo radości w życie każdego dnia! Trudno, naprawdę o przyjemniejsze zajęcie… zwierzaki są różne takie za którymi się tęskni, którymi człek nieba by uchylił… i takie które potrzebują kilku wskazówek psich manier. Najszybciej pies uczy się przy drugim psie. Pamiętam Retriverkę tequile i mieszańca owczarka niemieckiego. Bardzo szybko sunia nabierała owczarkowatych manier..
Gorąco… upał, nigdy za nim nie przepadałam. Nie najlepiej znoszę gorąco, zwłaszcza słońce. Siedzę niczym więzień w domowy… raz nawet miałam tak, że leżałam na łóżku i nie mogłam nic zrobić bo tak kręciło mi się w głowie.
Rodo zieje szukając cienia, kładzie się na kafelkach… mega przywiązany do nas, częściej siedzi z nami w pokoju. Jak kogoś nie ma widać jak tęskni. A gdy „zguba” powraca macha z całej siły ogonem w prawo i lewo.
Uwielbia polowanie na muchy, przeciąganie zabawki...
Aktualnie piesek śpi, raz przy próbie zrobienia zdjęcia się zbudził….
Rodziak chyba nie lubi być fotografowany. Czyżby nie wierzył w swój urok osobisty?




czwartek, 26 lipca 2012

"facet ze złotym chujem poszukiwany"



Wracając jeszcze z Kiera autobusem dostałam mandat. A bilet skasowałam. Bo jeden bilet był stary  i brakowało 0,10 do ceny po zmianie taryfikatora. Prośby ni tłumaczenia nic nie pomogły. Mandatu nie przyjęłam. Odwołać się czy jak?! Jebane hciwusy! Ciesze się, że w tym jebanym mieście nie mieszkam..
No a teraz zapraszam na ciastko. Ciastko ciekawe na tę porę takie akuratne, na tę pogodę


przepis
szklanka mąki
szklanka cukru
serek waniliowy (ja miałam maćkowy)
15 dag Kasi (ja dałam całą)
Kisiel cytrynowy.
4 łyżeczki proszku do pieczenia.
Opakowanie cukru waniliowego
Sok z cytryny
Olejek cytrynowy i rumowy:D

Białka ubijamy z cukrami na sztywną mase, dodajemy żółtka. Miksujemy z miękką Kasią.
Ciągle miksując wsypujemy po łyżce mąki zmieszanej z proszkiem do pieczenia i kisielem. Następnie sok z cytryny (dla polepszenia smaku można jeszcze dodać startą skórkę z cytryny) i olejki.
Zwieńczeniem dzieła jest już tylko serek waniliowy. Masę na tortownicę i już można śmiało o piekarnika nagrzanego do 180 stopni. W przepsie skłamali, że 60 minut, bo ja piekę 1,5 godziny.
Po tym czasie wyłączam piekarnik i nie otwierając zostawiam do wystygnięcia.

Naprawdę warte polecenia…
Z innej beczki. Otóż obudził mnie sms od Bryla: „Złodziejstwa nie będziemy tolerować. Ani ja ani Monika.” Mnie i Roberta to trochę wku*** bo ja niczego nie ukradłam Brylowi. Oczywiście jest takim jebanym tchórzem, że wyłączył telefon, bo wie że będę chciała wyjaśnić. Nie no jeśli ma do mnie jakieś pretensje niech powie, a nie że coś napisze a później boi się konfrontacji! Kurwa! Tyle co ja mu jedzeni a na nosiłam kiedyś, nie mówię, a on nawet głupiego gniazdka za darmo nie zrobił bo był text, że najpierw idziemy kupić piwo. Jak robiłam cisto często go częstowałam i w ogóle, a teraz taki sms. Dla Roberta też tego było za wiele, wiec zaczęliśmy do niego na wszystkie numery dzwonić. Ale Bryl to taki tchórz, że wszystkie telefony wyłączył. Robert dzwonił do niego do drzwi, ale nie otworzył, więc wypatrywał go z okna.
Gdy ja przypadkiem spotkałam tego płaza powiedział
- Ty już masz, u mnie tyle na brojone… że ja już ciebie ani Roberta z resztą też nie chce znać!
Nie dyskutowałam z nim, bo to widać, że dno i wodorosty.
Robert gdy tylko się dowiedział pobiegł do Bryla wyjaśnić sprawę, i okazało się, że:
Jakieś dwie puszki mięsne mu zginęły (zginęły czy w pijackim widzie stracił rachubę?). po za tym ja kupuje swoją bardzo dobrą wędlinę, która mnie taniej wychodzi niż te jego puszki mięsne fuj! Po za tym Robert u niego robił tam pokój teraz robił łazienkę, podobno powiedział, że Robert może brać co chce… nie wiem jaka była prawda, ale sąsiad jest żałosny a ja mam czyściutkie sumienie!
Ale najlepsze było posądzenie że ja wysłałam maila do jego kochanki, że jest Q@#$ i że nie chce jej znać. Boże co mi do jego baby! Po za tym skąd ja bym miała namiar.  A tak po za tym może to był jej pretekst, żeby go spławić?




środa, 25 lipca 2012



co do facetów, nauczyłam się jednej zasady; jeśli mi nie pasuje nie dawać żadnej drugiej szansy! Po prostu nic na siłę!
We wtorek spotkałam się z tym samym „amantem” co w sobotę. Zaprosił mnie na basen saunę i dżakuzi. Ok. poszłam on szczęśliwy i podniecony, bo wyobrażał sobie, że w końcu ulegnę i pójdę z nim do niego. Pytałam co jego mama na to, że ja mam tyle a on tyle lat. Oczywiście jest przeciwna. Ja też nie chcę mieć jakiś nieprzyjemności…
No wszystko było ładnie pięknie do momentu gdy przed kasą kompleksu okazało się, że ;przyjechali kowboje każdy płaci za swoje’. Tego kurwa było dla mnie za dużo! Chłopak tak mnie wielce kocha, taki zakochany jest i w ogóle, że tutaj zaprasza mnie na basen i każe za siebie płacić.
- no nie dogadaliśmy się -  powiedział
- my się nigdy nie dogadujemy- odpowiedź padła automatycznie.
Nie będę pisała co było potem, bo szkoda klawiatury. W każdym razie gość wypisuje do mnie jeszcze z jakimiś pretensjami…. Nieeee…. Jak mi się na pierwszym spotkaniu nie spodoba to olewać i tyle!
Czy któryś z finów deklarował, że mnie czy Sylwie kocha? Nie! Bo na takie wyznania o miłości rzucanych na wiatr jadą gołodupcy chcący sobie ulżyć. A że taki „amant” jest gołodupcem albo dusigroszem więc łapie na „piękną miłość”. Tyle, że zwykle piękna miłość to jest mega wykorzystywanie, i okradanie „ukochanej osoby”. Takie są moje doświadczenia.
Wczoraj dzwonili do mnie z telewizji… udzieliłam wywiadu, dla telewizji lokalnej na temat tematu porzucania zwierząt, i że zamiast porzucać i oddawać do schronu można psa oddać pod opiekę.
Dziennikarz powiedział mi, że w okolicy nie mam za bardzo konkurencji, więc, życzył powodzenia bym się rozwijała prężnieJ
    Ucieszyłam się bo zadzwonił wczoraj właściciel Rodo. Fantastycznie się zgraliśmy bo ja wysłałam mu sms, że już jesteśmy wolni, i za kilka godzin oddzwonił, że chce skorzystać z usług. Ja się oczywiście cieszę bo stęskniłam się za pieskiem.
Nawet Sylwia się ucieszyła, że będzie Rodziak. Powiedziała, że Rodo jest psem który zapada w pamięć i to tak pozytywnie.
Heh… jak ja bym chciała mieć taki domowy hotel dla psów ale taki z prawdziwego zdarzenia…
   Co do randek, to dalej wchodzę na te całe portale społecznościowe, i zmuszam się do klikania z płcią przeciwną. Heh… zastanawiam się czy w ogóle dane mi jest spotkać kogoś kto mnie pokocha? Kogoś z kim będę dzieliła radości i smutki? Kogoś w kim będę miała oparcie, a czasem będę tym oparciem….
W końcu kogoś z kim świat zmysłowych, także intymnych doznań będzie niemal mistyczny…



poniedziałek, 23 lipca 2012

pies najlepszym przyjacielem człowieka. Pies rasy Labrador Retriver pomaga w życiu codziennym kobiecie.


Kiedyś widziałam program, o realizacji projektu w którym więźniowie tresowali psy. Psy były szkolone pod kątem potrzeb osób niepełnosprawnych. Czynności w których pies wyręczał osobę niepełnosprawną były zadziwiające. Przeszkolony pies, na przykład serwisowy pomoże założyć skarpetki, przyniesie potrzebny przedmiot, zamknie i otworzy szuflady, szafki czy drzwi.
Pies serwisowy
Jest to pies wyszkolony indywidualnie (ang. service dog) do pomocy osobie niepełnosprawnej fizycznie, która nie może wykonać rękoma czynności wymagających siły lub precyzji, jak np. zasunięcie suwaka, założenie i zdjęcie skarpetek, noszenie cięższych przedmiotów. Psi towarzysz osoby niepełnosprawnej poruszającej się na wózku, to asystent potrafiący otworzyć lodówkę, włączyć światło, podać szalik czy dzwoniący telefon. Psy serwisowe są więc jak narzędzie rehabilitacyjne, ale przede wszystkim pomagają zdobyć samodzielność i niezależność.
Pożądane cechy Podstawowe cechy, które wyróżniają szczeniaka jako dobrze zapowiadającego się psa asystującego, to:
- umiejętność koncentracji
- szukanie kontaktu z człowiekiem
- brak inklinacji dominujących
- stabilność charakteru
Szkolenie
Proces wyszkolenia psa asystującego jest długotrwały i kosztowny. Program treningowy wraz z okresem socjalizacji trwa 1,5 – 2 lat. Kończy się dwutygodniowym kursem adaptacyjnym, w którym uczestniczą: osoba niepełnosprawna i jej pies. Po zakończeniu kursu i jego pozytywnym zaliczeniu para jedzie do domu, gdzie rozpoczyna nowe, lepsze życie. Pies pracuje od 8 do 10 lat.







Jak to wygląda w Polsce?

Głównym powodem, dla którego w Polsce psów asystujących szkoli się za mało, są oczywiście pieniądze.
Zanim pies asystujący trafi do właściciela, przechodzi specjalistyczne szkolenie, które trwa od 0,5-1,5 roku i kosztuje nawet 25 tysięcy złotych.
Na tę sumę składa się zakup zwierzęcia, jego wyżywienie, praca tresera, opieka weterynaryjna w trakcie szkolenia, praca egzaminatorów i kurs, w którym uczestniczy przyszły właściciel czworonoga.
To wysoka kwota i bez pomocy różnych organizacji, większość osób niepełnosprawnych nie może sobie na taki wydatek pozwolić.
Na szczęście są fundacje takie jak Pomocna Łapa czyDOGIQ, które robią wszystko, by jak największą część tych kosztów przenieść na siebie, pozyskanych prywatnych sponsorów lub Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Według ustawy, PFRON jest zobligowany do finansowania kosztów związanych z wydaniem certyfikatów psów asystujących na wniosek podmiotu uprawnionego. I owszem, na taki wniosek zwraca koszt certyfikatu nie później niż 3 miesiące od dnia jego wydania, jednak wysokość finansowania nie może przekroczyć kwoty 630 zł.
A co ze szkoleniem, które kosztuje przecież o wiele więcej?
Pozostaje tylko czekać, aż z różnych źródeł zostanie uzbierana odpowiednia suma gwarantująca wyszkolenie psa asystującego.
Jednym ze źródeł finansowania w ostatnich 5 latach stał się program społeczny Pomóżmy Razem.
W ramach tego programu firma Kimberly - Clark, producent papieru marki Velvet wspiera organizacje, które szkolą psy pracujące, m.in. psy asystujące.
Pomóżmy Razem jest programem społecznym, którego głównym celem jest przekazywanie objętym nim organizacjom psów rasy labrador, a także wspomaganie ich finansowo, aby psy przeszły sprawnie przez proces wyszkolenia i mogły jak najszybciej trafić do osób z niepełnosprawnością.
Z roku na rok coraz bardziej wzrasta zainteresowanie akcją i bardzo się cieszymy, że wiele z psów, które przekazaliśmy organizacjom i fundacjom, trafiło już do osób potrzebujących.
Bardzo chcielibyśmy, aby osobom z niepełnosprawnością dzięki tym psom żyło się lepiej, aby nie miały problemów z obecnością w towarzystwie psa w miejscach publicznych.
Jednak widzimy, że na to potrzeba czasu - najważniejsza jest świadomość ludzka i o nią będziemy walczyć w tym roku szczególnie - mówi Roman Jawczak, Brand Manager marki Velvet.
19 czerwca 2009 roku weszła w życie nowelizacja do Ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz o zatrudnianiu osób niepełnosprawnych.
Wprowadzono artykuły 20a i 20b, które precyzują prawa osób niepełnosprawnych posiadających psy asystujące.
Zgodnie z nimi, osoba niepełnosprawna może korzystać z pomocy psa asystującego we wszystkich rodzajach miejsc użyteczności publicznej tj. biurach, urzędach, placówkach medycznych, sklepach, restauracjach, galeriach, kinach czy teatrach.
Pies musi mieć nałożoną uprząż identyfikacyjną z opisem Pies Asystujący.
Opiekun natomiast jest zobowiązany do posiadania przy sobie certyfikatu z danymi świadczącymi o tym, że jest właścicielem psa i że pies ten ukończył niezbędne szkolenie.
Potrzebne jest także zaświadczenie weterynaryjne, które potwierdza zaszczepienie psa przeciwko wściekliźnie.
Obecność z psem w miejscach publicznych to teoretycznie nie jedyne prawa osób niepełnosprawnych.
Mogą one także swobodnie poruszać się ze swoimi asystentami komunikacją miejską i dalekobieżną. Niestety, wbrew temu, co gwarantuje ustawa, rodzą się wątpliwości, czy czasem nie lepiej zostać w domu.
Żalą się, właściciele szkolonych psów że choćby regulamin PKP traktuje się jakby był ponad ustawą o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz o zatrudnianiu osób niepełnosprawnych.
Przykładowo, osoba niepełnosprawna z psem asystującym nie może podróżować kuszetką, chyba że wykupi wszystkie miejsca w przedziale.
Innym, częściej spotykanym problemem jest zapis, że pies może wsiąść do wagonu tylko wtedy, gdy zgodzą się na to współpasażerowie.
Gdy takiej zgody nie ma, konduktor powinien wskazać podróżnemu inny przedział lub wagon, albo umieścić zwierzę w przedziale bagażowym.
Tylko jak wtedy będzie ono pracowało?
W najgorszym wypadku może zostać poproszony o opuszczenie pociągu. A przecież nie chodzi tu o zwykłego psa, a o psa asystującego.
Problem związany z podróżowaniem kolejami nie jest jedynym. Są i te mniej uciążliwe, a przecież tak proste do zniwelowania utrudnienia.
Potrzeba do tego tylko znajomości prawa. Niestety, nie wszyscy pracownicy instytucji publicznych wiedzą, że pies asystujący może wchodzić ze swoim opiekunem na ich teren.
Dochodzi przez to do nieprzyjemnych sytuacji. Podobnie jest w autobusach, gdzie czasem osoba niepełnosprawna większe kłopoty ma ze współpasażerami, niż z kierowcami.
Komentarze o tym, że pies powinien podróżować w kagańcu i na smyczy są wcale nierzadkie, a przecież bezpodstawne, gdyż jedynym obowiązkiem opiekuna poza legitymowaniem się dokumentami, jest trzymanie psa w specjalnej uprzęży - nie ma żadnego obowiązku zakładania psu kagańca.
Zresztą, jak pies miałby pomagać swojemu opiekunowi, gdyby zablokowano mu jedno z głównych narzędzi jego pracy - pysk.
Czy Polska stanie się krajem przyjaznym psom asystującym?

Pierwszy pies asystujący, który pomaga osobom z dysfunkcją ruchu, czyli pies serwisowy został w Polsce wyszkolony w 2001 roku przez Fundację DOGIQ.
Wtedy właśnie rozpoczął się projekt Gaja, którego celem było przekazanie psa mającego pomagać osobie z niepełnosprawnością w codziennych czynnościach.
Po dziesięciu latach nie wiadomo dokładnie, ile psów asystujących pracuje w naszym kraju. Znajdują się one pod opieką fundacji, organizacji i osób prywatnych.
Na podstawie list osób oczekujących na psa asystującego, które to listy prowadzą zajmujące się ich szkoleniem organizacje, można z pewnością powiedzieć, że jest ich wciąż za mało.
Czas oczekiwania na psa wynosi w Polsce nawet 5 lat!
W ramach programu społecznego Pomóżmy Razem, podobnie jak w ostatnich latach, nadal podejmowane będą inicjatywy, zmierzające do zwiększania liczby przeszkolonych psów, jak też zwiększania świadomości w zakresie ich roli w życiu osób niepełnosprawnych.
Aby jednak mogły się dokonać zmiany naprawdę głębokie i trwałe, potrzebne jest zaangażowanie całego społeczeństwa. Tylko wtedy osobom niepełnosprawnym i ich psim asystentom będzie się w Polsce żyło lepiej.


sobota, 21 lipca 2012

Carpe diem!


Heh.. niedawno wróciłam trochę zmęczona, a jakże świeża… byłam z psami, nałożyłam maseczkę i zaczynam pisać.
Od początku: przed południem miałam spotkanie z chłopakiem z portalu. Boże, co za niewypał…. Masakra! Mógł od razu dać do zrozumienia, że nigdzie nie idziemy i że oferuje tylko spacer… zmarzłam trochę. Zmokłam, bo koleś bez kasy i w ogóle. Jeszcze na koniec pierdolił, że się niby we mnie zakochał. Spoko! Ja już przeżyłam „piękną miłość” z facetem który mnie nigdzie nie zapraszał i nic mi nie kupił. Dziękuję.
Gdy wróciłam do domu zadzwoniła Sylwia, z zaproszeniem do restauracji. Otóż Droga koleżanka poznała Włocha i Fina włoskiego pochodzenia, a że ich dwóch, wiec Sylwia dobra koleżanka o mnie pomyślała. Tak wiec byliśmy w indyjskiej restauracji na przepysznym obiedzie. Pierwszy raz jadłam mięsko z kozy. Kozina w sosie carry. Do picia wzięłam passoe z sokiem grapefruitowym. Mniam.
Później zabrali nas w rejs stateczkiem, było bardzo miło…  oto kilka foteczek:












potem na drinka. Wzięłyśmy sobie Moito. Mmmm… może to może to Moito nie było rewelacyjne ale i tak dobre.
Sylwia ze swoim zostali w tej knajpce, a my poszliśmy do kina, do którego nie dotarliśmy. Wylądowaliśmy na kawie i ciastku w coffie heaven. Niestety nic ciekawego nie mieli w repertuarze. A ciastko i kawa to normalnie orgazm w ustach…. Szkoda że to takie wszystko drogie, bo by człowiek sobie częściej bywał… gdy poszłam do wc spojrzałam w telefon, tam wiadomość od… samego Robercik: „i jak tam, czujesz się dobrze? Ja drugi dzień pod chmurką, zajebiście” – nie wiem po co on do mnie pisze i czego chce? pewnie bym go błagała i prosiła by wrócił…
Potem poszliśmy z Finem na spacer…
Do domu wróciłam taxi – oczywiście Fin płacił. Przywiozłam wraz z sobą trochę fotek, miłych wspomnień. A co najważniejsze oderwałam się od tej zasranej rzeczywistości, problemów, Robercika… na spotkaniu oderwałam się od tego pomogło mi trochę to, że byłam zmuszona po angielsku gadać. Tak nagle musiałam się przestawićJ. Ale dałam radę. Naprawdę spotkanie będę miło wspominała. Czy spotkamy się jeszcze? Kto to wie…. Wymieniliśmy się pewnymi danymi. Może coś będzie może nie. W każdym razie cieszę się, że fajnie spędziłam czas, i oderwałam się od pewnych spraw.
Ok. od tych wrażeń trochę mnie głowa teraz trochę boli, więc idę spać. Zachowując miłe wspomnienia z dzisiejszego spotkania.


piątek, 20 lipca 2012

"Tajemnica szczęścia nie leży w posiadaniu rzeczy, ale w rozkoszowaniu się nimi " - Delacroix


Robercik oczywiście się nie odzywa, bo jeszcze ma pieniądze i ich nie przepił, jak przepije to wróci. Wróci na pewno tylko na opłaty nie ma! Dla mnie nie ma! Na swoje zobowiązania co pozaciągał, nie ma!…- pomyślałam i poszłam z pieskiem na spacerek. Kupiłam pysznego pomidorka u koleżanki co ma stragan, i trochę po plotkowałam. A tu olśnienie…! Idzie Robercik z kurczakiem. A właściwie prowadzi go pod rączkę! Bo kurczak to taki degenerat, że przez te swoje wina ma problem z chodzeniem…
No ładnie! „Jedzą, piją lulki palą tańce hulanka swawola, ledwie karczmy nie rozwalą, haha hihi hejże hola” normalnie szlacheckie życie!
Podeszłam tam za jakiś czas do nich do tego banku, początkowo Robercik miał nadzieje, że go nie zauważę… a jak już podeszłam do niego zaśmiał się do koleżki, że to trzeba mieć szczęście!
Zapytałam o pieniądze, a on, że o 17 się wybiera… mhm…
Jak wróciłam do domu spakowałam rzeczy tego złodzieja i poszłam pod drzwi kurczaka. Tak to pewno by nie otworzył, ale że akurat w^ wychodziła.
- jest Robert? – zapytałam
- nie nie ma – odpowiedział
A to są jego buty wskazując na buty Roberta.
- o co ci chodzi? – wymamrotał kręcąc
Wypadł mi jakiś list, z reklamówki. Dalszą część rzeczy dosypałam sama na klatkę – o to! Powiedziałam.
Kurczak mi się coś wygrażał, ale ja jeszcze raz przestrzegłam przed Robertem złodziejem i kryminalistą!
(no tak, bo skoro nie pracuje to skąd ma mieć pieniądze? wyłudzanie mu sie ukraca, tylko rodzinka zostaje, ale to nie pokryje w 100% jego alkoholowych potrzeb. To pewno będzie kradł... coraz więcej i częściej zapewne...)
- uważaj by jeszcze ciebie nie okradł! - przestrzegłam. Ale kurczak sam sie musi sparzyć. Po za tym jak mu się pieniądze skończą to i tak wywali Robercika) Ale to nie moja sprawa! 
I koniec! Teraz musze zająć się sobą, i swoim życiem. Koniec wykorzystywania mnie! Dlaczego nie mogę mieć fajnie w życiu tylko same problemy i użeranie się! Dlaczego każdy dzień to mają być nerwy i płacz?! Koniec!


czwartek, 19 lipca 2012

Szczęśliwe małżeństwo to takie, w którym mąż rozumie każde słowo, którego żona ... nie wypowiedziała - Alfred Hitchcock

Robert wczoraj uderzył Bryla. Ten nosił się z zamiarem wizyty na policji. Przylazł nawalony...
Twierdził, że nie ma pieniędzy. To skąd kilka paczek fajek, i ok 20 pln w spodniach?!
Rano wyszedł mówiąc, że idzie do mamy po chleb i będzie za godzinę.... jasne! Do teraz go nie ma. Poinformowałam brata Roberta o tej całej sytuacji.... i dalej Roberta nie ma. Prawie północ jest!
płakać mi się chce... bo jak ma pieniądze chleje. A jak mu sie skończą to przychodzi...
Klika na portalach społecznościowych... poznaje kobiety, mówi im, że jest stoczniowcem zarabia 4 500 na rękę, jest przemęczony... robi prace dla Hiszpanów....
Może wyłudza i okrada kobiety...
taki "arbuz"....



wtorek, 17 lipca 2012

„Najpierw spojrzyj, z kim jesz i pijesz, a dopiero potem, co jesz i pijesz.” - Epikur


Mamy wakacje, sezon urlopowy a co za tym idzie wyjazdowy. Ładna pogoda sprzyja spędzaniu czasu po za domem, może ewentualnie okolica, gdy z jakiś przyczyn nie decydujemy się wyjechać…
Na wyjeździe czy nie, zdarza odwiedzić restauracje i inne punkty gastronomiczne. A co tam się dzieje, (od kuchni):


Pewnie nie jedna osoba zapyta co na to sanepid? W końcu są kontrole, kary…
- Zawsze wiadomo, kiedy przyjdzie sanepid. Ktoś gdzieś daje informację, że tego i tego dnia będzie kontrola. Wtedy wszyscy wszystko szybko sprzątają. Chowamy to, tamto, warzywa wyrzucamy z kuchni, bo w kuchni nie mogą być warzywa okopowe, tylko w innym pomieszczeniu. Jak już przychodzi kontrola, to wszystko jest wysprzątane, kucharze w czystych kitelkach, jest wszystko pięknie.” – mówi jeden z kucharzy w wywiadzie dla portalu gazeta.pl
A gdy wpadnie znienacka… - dopytywała redaktorka
- Zanim wejdą do kuchni, to i tak miną ze 3 minuty. Zdążymy pozmywać podłogę, blaty. No, ale z datowaniem produktów to sądzę, że się nikt nie wyrobi. Bo półprodukty, typu otwarta śmietana, sos, zupa - to wszystko musi być odatowane i opisane. Np. "Krem z karczochów" i data stworzenia produktu. Nikt nie wyrobi się też z HACCP, czyli kontrolą temperatury lodówek, zamrażarek, itd. Tego nie ma w większości restauracji, bo trzeba wpisać codziennie rano i wieczorem, a ludziom się nie chce tego robić. No, ale jak już wejdą z zaskoczenia, to na pewno przyczepią się do brudu, np. odsuwamy lodówkę, a tam Pekin panuje.






poniedziałek, 16 lipca 2012

"Straszną jest rzeczą, kiedy dusza szybciej zmęczy się życiem niż ciało" - Marek Aureliusz


Wczoraj napisałam i wysłałam do żony Roberta taką wiadomość:


"witam serdecznie.

Z góry dziękuję za przeczytanie mojego listu. Moim celem nie jest zrobienie Pani przykrości, a jedynie poinformowanie o stanie faktycznym.
Robert mieszkał u mnie od 14 stycznia, więc trochę go poznałam… łatwo i dużo obiecuje, jednak podkreślam niczego nie spełnia. Zaciąga zobowiązania, z zaistnienia których sobie nic nie robi. Żyje na koszt innych; Robert nie pracuje co zawdzięcza imprezom alkoholowym u kolegi.
Nie tylko mnie nie płaci (tylko obiecuje), Pani alimentów na dzieci (uważa że nie musi, bo nie ważne jak, ale są one płacone), w bankach ma nie płacone kredyty, i nie wykluczone, że usiłuje zaciągać nowe by zdobyć pieniądze na alkohol i papierosy.
Kolejnym jego pomysłem było zalogowanie się na portalach randkowych oto przykład:
http:// (link do profilu Roberta na jednym z portali) Być może to kolejny pomysł na zdobycie pieniędzy, i wygodne życie. Bez zobowiązań.
Gdy tylko zdobędzie pieniądze idzie do kolegów którym stawia alkohol, koleżkowie mu przyklaskują do momentu gdy Robertowi nie skończą się pieniądze, a co za tym idzie przestaje stawiać, więc go wyrzucają. I tak do następnego razu.
By zdobyć pieniądze Robert wyłudza od swojej mamy, i brata. Ode mnie jak już wiedział że nie wyciągnie więcej to mnie okradł! Zabrał mi część pieniędzy przeznaczonych na opłaty! Gdy mu to powiedziałam nie zawstydził się, uznając kradzież normę powiedział: „potrzebowałem to wziąłem”.
Raz był tak pijany, że nie mógł utrzymać się na nogach, i przewrócił się niszcząc moją suszarkę do ubrań. I kolejny raz naraził mnie na koszty!
Przedstawiona sytuacja wskazuje na zaawansowane stadium choroby alkoholowej Pani męża.
Dlatego proponuję Pani jako żonie Roberta wysłanie go na przymusowe leczenie przez Miejską Komisje Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Jednak to do Pani należy decyzja.”
Oczywiście pieniędzy Robercik nie przyniósł. Teraz mówi, że za to malowanie nie na 520 ale na 250 się umówił, bo to po znajomości i dziś ma tę całą kwote na stół położyć. Trochę mnie to wkurwiło bo tyle czasu malować i tylko 250 zł, po za tym wcześniej mówił, że 520!
Był u brata, gdy wyszedł nie był w najlepszym nastroju. Powiedział, że pokłócił się z bratem. Ponoć brat powiedział:
- co? Po kasę przyszedłeś? Jeszcze raz przyjdziesz to policje na ciebie naślę
Podobno w odpowiedzi Robercik trzasnął drzwiami. Ja nie mam pojęcia jak on to sobie wszystko wyobraża?!
Kiedyś od mamy nosił jedzenie a teraz ja mam go trzymać w domu, i jeszcze żywić a on co? Skąd zamierza pieniądze brać? Skoro nie pracuje, ok. coś tam robi u sąsiada i niby ma zacząć kolejne pomieszczenia, ale skoro to za takie grosze to ja nie wiem… czy nawet na te jego fajki mu starczy. 


niedziela, 15 lipca 2012

"Nie kochaj moc­no, bo przyj­dzie niena­wiść, nie niena­widź moc­no, bo przyj­dzie miłość. " - Molier


Impreza u Bryla oczywiście wodzirej życiowy Robercik  wszystko stawia… fajno jest!
Przyszłam porozmawiać oczywiście Robert nie chciał na osobności, więc zaczęłam:
- kiedy mi oddasz pieniądze
- przyszłaś tylko po to by mi to powiedzieć?!
Ponowiłam pytanie
- niedziela albo poniedziałek – baju baju dziadek opowiada wnuczce bajkę, za górami za lasami…
- czekam do niedzieli jak nie dostanę pieniędzy twoje rzeczy zostaną zlicytowane na pokrycie długów
Znudzony wyraz twarzy się zmienił i kazał mi się wynosić, wypierdalać… naprawdę się zdenerwował. Była szarpanina. Normalnie patologia…
Zastanawiam się nad sprzedażą jego rzeczy…
Około 21 Robert dzwonił domofonem, kilka razy. Nie otworzyłam mu. Jego rzeczy chcę się pozbyć bo to taki jego ślad.
A ja intelektualnie odrzucam Roberta i w ogóle ale emocjonalnie wciąż przy nim jestem. Dostałam poradę by napisać list pożegnalny do  Roberta. Skoro nie ma we mnie zgody na to rozstanie bo tak jak on jest uzależniony od alkoholu tak ja jestem uzależniona od tych korzyści które mam z niego czyli tego że mogę się przytulić, że mnie pogłaszcze czasem… tylko że te wartości są zdecydowanie mniejsze niż to co ja daje, a bardziej co on ma ze mnie…
To wszystko to wynik domu rodzinnego, gdzie właśnie tego wszystkiego w dzieciństwie nie doświadczyłam, więc jestem tak bardzo wygłodniałą tego. 
Poszłam późnym wieczorem na spacer z psem, wysiadam z windy a tam Robercik z pifffkiem… psa pogłaskał, grobowa cisza obojętność z mojej strony kompletne zlanie go… chce zakończyć ten chory układ…
Co do sprzedaży jego rzeczy to dalej się zastanawiam… a jak on ma coś co pochodzi z kradzieży?! I ja sobie jeszcze większych kłopotów narobię. Ale z drugiej strony okradł mnie, naraził na koszty i co, i teraz ma mu ujść płazem wszystko?
Wiem, że nie mogę go przyjąć. Nie nie po tym wszystkim ,jak mnie okradł, zniszczył moją rzecz, kazał wypierdalać, była szarpanina. To co teraz?! Do czego to wszystko doprowadzi? Do awantur, krzyków, rękoczynów? Kolejnych kradzieży i demolki?!
Byłam w markecie i okazało się, że suszarka nowa to wydatek 45,- ale co zrobić, trzeba gdzieś jakoś pranie suszyć.
Tylko szkoda, że poniosłam straty, ale takie skutki...


sobota, 14 lipca 2012



Wczoraj Robercik wrócił pijany… pieniądze są. Moje dobrze przeliczone po za jego zasięgiem! Był tak pijany, że rozwalił mi suszarkę do ubrań. Zajebisty facet! Nie ma co partnerstwo po…. Jasne, kobieta nie może być materialistką i patrzeć na to co facet wnosi… i trzymam od stycznia. W „wielkiej miłości” i uczuciu. Ja dziękuję za takie złodziejskie uczucia!
Rano zanim wstałam szybko „wyśliznął” się do kumpla. Ja sobie pomyślałam, że tak jak nigdy nie poszliśmy na te zakupy do marketu (obiecanka styczniowa), i kolejne… potem było wyłudzanie pieniędzy, mimo że mieszkał za nic nie płacił. A gdy już to mu się ukróciło zaczął kraść.
W jego obiecanki nie wierzę a te 150 złotych co jest mi dłużny to ja jakoś musze odzyskać! Bo to dla mnie ogromna kwota! Po za tym dlaczego mam darować?! Skoro sama musze płacić?!
Poszłam za nim do koleżki u którego maluje. Oczywiście pifffko na stole, papierosy… powiedziałam że tak szybko wyszedł że nie zdążyłam z nim porozmawiać. Zapytałam czy tu przy Brylu czy na osobności. Stanęło że przy koledze, - miał nadzieje, że kolega go obroni. Powiedziałam prawie wszystko co mam do niego, że nie ma jedzenia w domu, że mnie okradł, że suszarkę po pijaku zdemolował…
Pierdolenie, że za suszarkę odda, żarcie przyniesie… ale najciekawsze było odnośnie tych stu złotych: tak chodzi o tą stówe co wziąłem. Gdybym wiedział, że tak sprawe rozdmuchasz to bym żadnych pieniędzy nie brał!
- a gdybym ja Ci wzięła? – zapytałam
- no co? Wzięłaś bo potrzebowałaś
Jasne jasne…. Ale najgorsze z tego wszystkiego jest to, że dla Roberta to wszystko jest normalne, że bez czyjeś zgody i wiedzy się komuś pieniądze zabiera… szok!
Powiedziałam mu, że zamierzam powiadomić jego rodzinę, o aktualnej sytuacji! W odpowiedzi Robert zaczął się wygrażać bym nie grała z nim w te karty bo pożałuje. A ja na to, że już żałuje, że go do domu wpuściłam!
Nie, tak być nie może zastanawiam się nad krokami by pieniądze od niego odzyskać i to jak najszybciej by nie było tak, że jak każde zarobione przez niego pieniądze pójdą na alkohol, a ja nic z tego nie będę miała! Nie może tak być!
Zamierzam jeszcze raz z Robertem porozmawiać, ustalić konkretnie kiedy dostanę pieniądze. Wręczyć mu wyszczególnione ile i za co jest mi winien, - oczywiście taką kwote która się zmieści w tych około 500 zł co ma dostać za malowanie). Oczywiście jego kurtka skórzana idzie w zastaw (z całą jej zawartością)! Jeśli pieniędzy nie będzie kurtka zostaje zlicytowana na poczet długów! Koniec! Aha i koniecznie telefon do brata z informacją, mail do żony, i chyba odwiedziny u mamy Roberta!
Nie wiem co jeszcze zrobić?


czwartek, 12 lipca 2012

Serce nigdy nie ma zmarszczek. Ono ma blizny - S. G. Colette



Udawałam, że nic się nie stało. Wszystko było „normalnie” po za tym, ze zaczęłam chować pieniądze.
Wzięłam Bellę (Labradorka którą się aktualnie opiekuję) i pojechałam spotkać się z koleżanką, kupiłam sobie nową książkę Cesara Millana



Rozmawiałam z Sylwią na temat otworzenia jakiegoś własnego biznesu. Kurcze jakby było fajnie jakby wszystko wypaliło, aczkolwiek jeszcze tak długa droga do tego…
Gdy wróciłam do domu zadzwoniła koleżanka powiedziałam jej że Robert mnie okradł. Po rozmowie poszłam do drugiego pokoju, i poprosiłam żeby Robert wyprowadził psa. On odmówił.
- jest sprawa na tapecie – nie wytrzymałam
- jaka
- podsłuchujesz to wiesz
Gdy widziałam że udaje głupiego wykrzyczałam mu na całą pare! I w momencie gdy powiedziałam, że trzeba będzie rozważyć jego wyprowadzkę to w końcu zgodził się psa wyprowadzić….
Tak sobie teraz myślę, ile on mi od stycznia jak u mnie mieszka do teraz pieniędzy nakradł….
Dziś rozmawiałam z Robertem powiedział, że sobie pożyczył i mi odda…. Ciekawe kiedy?! Jak zapytałam o motyw to powiedział, że potrzebował nie chciał powiedzieć na co. Powiedział tyle że odda. Za to co on mi jest winny co napożyczał i ukradł to bym już porządne buty skórzane miała. A nie że ciułam kupiłam sobie buty za 12 pln, po jednym spacerze tak mnie obtarły, że mam bolesną ranę… jest trochę głęboka więc szybko się nie zagoi… i mam problem z ubraniem butów. Bo wcale nie muszą obcierać by bolało…
W sumie to mam upatrzone takie półbuty na koturnie za 147,- tak się nad nimi zastanawiam, bo nie ukrywam, że to dużo jak dla mnie. Ale z drugiej strony gwarancja, że nie będzie „przebojów”, a i pochodzę kilka lat… z trzy lata temu kupiłam sobie takie jesienne buty, dałam około 200 złotych. Skóra wewnątrz i na zewnątrz, nie dość, że wygodne to wydatek na lata.


poszperałam w necie szukając podobnych sytuacji. i znalazłam. dwa komentarze mi się spodobały:
"Porozmawiaj z nim, może ma jakieś kłopoty finansowe, zdrowotne, z hazardem i wstydzi się przyznać. Przecież nie podkrada Ci na piwo po 100zł... Najważniejsze to rozmowa. Możesz też np powiedzieć : Kochanie od jakiegoś czasu zauważyłam, że znikają moje rzeczy, może założymy w domu monitoring/alarm, bo czuje się niepewnie?"

"(...) Co za facet, zamiast dołożyć swojej kobiecie, kupić coś to on jeszcze jej kradnie pieniądze. Cóż, musisz chować przed nim pieniądze, bo wątpię, żeby przestał Ci podkradać, chyba się tym nie przejmuje, gdyż nie giną Ci drobne ale nie oszukujmy się są to większe sumy, czyli czuje się bezkarny. Ma tupet ten Twój facet naprawdę."

poniedziałek, 9 lipca 2012

znalezione w sieci


Byłam na randce.... heh czy to można nazwać randką... otóż tak sobie klikałam z jednym gościem... pracuje i mieszka z żoną w niemczech. byliśmy w knajpie na pizzy. 
Gość dziwny... ma żonę, ma kochankę, i spotyka się ze mną... postanowiłam, ze to ostatnie spotkanie z nim. 
Heh... czy są jeszcze normalni faceci?!
Zastanawiam się nad zainwestowaniem w biuro matrymonialne....

niedziela, 8 lipca 2012

sernik truflowy


Dziś coś innego. Otóż chciałam podzielić sie z Wami przepisem na sernik wykwintny, przepyszny, sernik truflowy. Jest doskonały, ale i ciekawy, inny oryginalny.... 
Oczywiście przepis trochę jest przeze mnie zmodyfikowany :D dzięki temu jest delikatniejszy...

składniki:

 masło
ok. 17 dag ciastek digestive
kakao jednorazowe Deco Moreno (najlepiej o smaku Brendy)


masa:

50 dag twarogu (president)
puszka masy krówkowej truflowej
śmietana trzydziestka (president)     
kilkanaście trufli w czekoladzie
5 małych jajek

oraz:

gorzka czekolada
kandyzowana skórka pomarańczowa


ciastka tłuczemy na miazgę i mieszamy z kakao. Zagniatamy z roztopionym masłem. wkładamy do tortownicy (o średnicy 22 cm) wyłożonej pergaminem. dociskamy.

trufle roztapiamy w kąpieli wodnej na gęsta masę miksujemy z twarogiem, i śmietaną, oraz masą krówkową. Dodajemy jaja.

masę wylewamy na spód. pieczemy 30 minut w temperaturze 170 stopni. temperaturę zmniejszamy do 150 stopni i pieczemy jeszcze godzinę. studzimy.

czekoladę roztapiamy z cukrem w kąpieli wodnej. polewamy sernik dekorujemy kandyzowaną skórką (podczas kandyzowania można zmieszać skórkę z olejkiem pomarańczowym. schładzamy do zastygnięcia.
wkładamy do lodówki na 12 godzin




piątek, 6 lipca 2012

Przyjaźń może zakończyć się miłością, ale miłość nigdy nie może zakończyć się przyjaźnią - Ch. Colton


Robercik wziął na poważnie sprawę opłat i układnie znalazł sobie „fuszkę”… u Bryla (sąsiad alkoholik). Na temat wypłaty rozmawiał z córką sąsiada, więc gicio. Ustalaniem stawki był bardzo przejęty do tego stopnia, że bliski był wystawienia mi rachunku za położenie kafelek.
Kilka razy byłam odwiedzać Robercik, i faktycznie pracował uczciwie, z zapałem przejęty i pełen podziwu dla siebie… że tak wszystko potrafi i tak wspaniale mu to wychodzi… normalnie samo zachwyt…
Działał tam dzielnie, rozrobił tyle materiału, że wykorzystanie tego zajmie mu dużo czasu tak dużo że stwierdziliśmy, że nie będę na niego czekała tylko pójdę spać. Dopił kawę u mnie, wziął klucze i poszedł. Miał być za godzinkę ewętualnie 1,5. Ja zamknęłam drzwi i poszłam do łóżka. Nie spałam, leżałam. Nagle na korytarzu zapaliło się światło i nic nie było słychać… po jakimś czasie zgasło światło. I też nie od razu było słychać jak zamyka drzwi, a dokładnie jedynie zamek...
Rano nie było Roberta tylko klucze na stole, i książka która leżała na stole leżała na podłodze. Pewnie spał w fotelu…
Wyprowadziłam dwa psy, i bez śniadania pojechałam spotkać się z Sylwią. Wcześniej otworzyłam schowek z pieniędzmi. Po przeliczeniu okazało się, że brakuje 100,-  nie rozumiem jak on mógł…. Jestem pewna, że różnica między tym co zastałam a co powinno być wynosi 100. nie ruszałam tych pieniędzy bo były przeznaczone na opłaty!
Pozałatwiałam moje sprawy pracownicze… przykre to niestety ale to było jedyne rozwiązanie.
Sylwia zapisała się do szkoły policealnej, ja myślę nad jednym kierunkiem…. Podobnież ma przyszłość przekonywały panie w sekretariacie… a ja nawet bym to zrobiła z ciekawości.
Tak czy siak trzeba szukać nowej roboty na gwałt!
W międzyczasie dzwonił Robert pijany tak, że ledwie mówił, dziwił się dlaczego mu nie otwieram.
Boli mnie że zamiast dołożyć się do opłat, jeszcze mnie okradł i przepija moje pieniądze. Ja sobie specjalnie odmawiałam, nie kupowałam sobie a tu się okazuje, że przyszedł złodziej pod osłoną nocy ukradł i poszedł. Takie to jego zajebiste  oparcie, i miłość jego tak się objawia. PKP – pięknie kurwa pięknie – jak mówił Adaś.


czwartek, 5 lipca 2012

Pożądasz nie tego, co widzisz, lecz tego co sobie wyobrażasz - P. Coelho


Rano byłam u lekarza i okazało się, że niestety nie przyjmie mnie. Przykro mi, bo nie mam innego wyjścia niż złożyć wypowiedzenie w pracy. Szkoda, miałam nadzieje, że się podleczę, przedłużę zwolnienie a tu kicha.
Nie pozostanie mi nic innego jak złożenie wypowiedzenia w pracy…
Co do zarzutu sąsiadki, że śmierdzi to kupiłam odświeżacz i postawiłam na klatce w dyskretnym miejscu – mam nadzieje, że nie ukradną. W razie czego rachunek mam, że kupiłam, zrobiłam zdjęcie, że postawiłam na klatce.
Dostałam wczoraj drugiego psa. Nie jest łatwo ale przynajmniej jakieś pieniądze są.
Jeśli chodzi o „pamiątki” po ostatnim kocie to gruntowanie specjalnym budowlanym środkiem nie pomogło. Mycie, i rozmaite środki nie pomogły – chyba, że na chwile.
Obecnie zdecydowałam się na taki osuszacz. Jest to taki woreczek w którym są kryształki o właściwościach higroskopijnych (skupiających wodę). W miarę jak kryształki „pracują” z czasem zmieniają się w bryłkę, która sukcesywnie się zmniejsza. A w końcu się ją wymienia. To rozwiązanie jak na razie zdaje egzamin, bo oprócz wody wciąga też brzydkie zapachy. Wydajność urządzenia jest zależna od stopnia zawilgocenia. Nazwy firmy nie pamiętam, a nie mam nigdzie opakowania żeby spisać. Jak ktoś będzie zainteresowany mogę sprawdzić i mu podać  więcej szczegółów. Wygląda to mniej więcej tak:




Jest jeszcze górna część ale gdzieś mi się „zawieruszyła”.
Zapomniałam pochwalić się kafelkami:



Bardzo się z nich cieszę gdyż nadają taki ciepły estetyczny klimat. Kafelki są też o wiele praktyczniejsze od wykładziny zwłaszcza w moim przypadku.

środa, 4 lipca 2012

ustalenia


Zawitała dziś do nas niespodziewanie Sylwia. I nie było to miłe spotkanie. Niestety. Wyszedł podczas wizyty spór pomiędzy mną a Robertem, odnośnie opłat za mieszkanie.
Tak jak Robert twierdził, że mnie kocha i jesteśmy parą, tak dziś wyszło, że jesteśmy lokatorami. Bo jakież to partnerstwo, gdzie każdy zarabia wyłącznie dla siebie i niezależnie ile kto zarabia płacą po połowie?!
Robert chciałby mieszać do tego łóżkowe sprawy. Ogólnie: korzystać w wszystkiego nic od siebie. Wszystko byle jemu było jak najwygodniej. Wyparł się wcześniejszych obietnic mi mówiąc „bez podania przyczyny” a Sylwii „że nie ma kasy i tylko jak będzie miał wywiąże się”. Pierdu merdu. Spisaliśmy taki dokument pod którym się podpisaliśmy:


Tak więc coś już jest i nie wiadomo kiedy i do czego się może przydać. Ja wiem oczywiście, że Robert ma słowo pisane i mówione za nic, ale zgodnie z obietnicą jaką mu złożyłam dołożę wszelkich starań pociągnąć go do odpowiedzialności!


poniedziałek, 2 lipca 2012


Jestem załamana. Zwolnienia lekarka mi nie przedłużyła, powiedziała, że jestem zdrowa i nic mi nie jest. Pytała z czego żyję to powiedziałam, że opiekuje się psami i kotami, a ona, że po policje zadzwoni. Zapytałam dlaczego a ona, że znęcam się nad zwierzętami. Prawie się popłakałam jak ona mogła powiedzieć coś takiego?!! Ja kawał serca wkładam w to co robię, a tu osoba która mnie nie zna coś takiego…
Gdy wróciłam do domu na stole leżał pozew z sądu: spółdzielnia mieszkaniowa domaga się pieniędzy. Nie wiem co mam robić… jestem załamana.
Zapytałam Roberta – milczał. Gdy wyszłam spod prysznica był prawie gotowy do wyjścia.
- tak najlepiej wszystko dla siebie nic od siebie
- miałaś zadłużone mieszkanie zanim się tu pojawiłem
- nie ważne ile tu mieszkałeś miesiąc dwa, czy rok powinieneś dać pieniądze niezależnie za kogo się uważasz. Nie mówię tu do ciebie jako do faceta tylko jako do osoby która mieszka, i powinna zapłacić. Jak to widzisz?
- trzeba iść do spółdzielni – padła odpowiedź
Czuję złość, wściekłość i gorycz podchodzącą do gardła.



niedziela, 1 lipca 2012

Opiłek


Byłeś mi Opiłeczku najdroższą istotą na tym podłym i okrutnym świecie… tyle mojego odeszło wraz z Tobą, tyle Twojego zostało we mnie. Kocham Cię koteczku! I zawsze tak zostanie!  
Pocieszam się tym, że teraz wolny jesteś od bólu aniołeczku, zdrowy hasasz sobie po mięciutkiej wełnie którą tak zawsze kochałeś. Od czasu do czasu wpadnie jakiś owad byś mógł go złapać… tak radośnie bawiąc się… Jest tam ciepło, nigdy nie wieje wiatr… nie ma żadnych drzew, tylko szafki na które tak lubiłeś wskakiwać… są też blaty na których jest mnóstwo smakołyków… wszystkiego jest dostatek…
Tęsknię za Twoim miłym i kochanym futerkiem, spokojną energią którą emanowałeś. Tak bardzo cierpię, że Cię już nie ma…
Od lutego minęło trochę czasu, ale pamiętam… i nigdy Cię nie zapomnę. Każdy kto Cię znał pamięta jakim wspaniałym cudnym zwierzątkiem byłeś. Spoczywaj w pokoju…