czwartek, 31 maja 2012

...........................................................


Środę przepracowałam. To była masakra… dłużyło mi się niezmiernie, było mi niedobrze… dłużej bym nie dała rady.
Dlatego dziś pojechałam do kadr po zaświadczenie o ubezpieczeniu. I ku memu zdziwieniu okazało się, że składki nie były odprowadzane. Dostałam druk z zerowymi wartościami, ale za to z adnotacją: że „pracownik zatrudniony 02.04.2012. pierwsza składka została odprowadzona od miesiąca maja 2012r.  Śmiechu kurwa warte.
Z tym drukiem poszłam do… przychodni. Nałaziłam się i naprosiłam i w końcu się dostałam….do psychiatry. Pani sędziwa, ale prześmieszna, a ja byłam przerażona. Zapytała mnie o różne rzeczy ale bynajmniej nie było to badanie pod kątem choroby. Powiedziałam jaką mam sytuacje, z pracą. Zapytała czego oczekuje, wiec dostałam. A za dwa tygodnie zaprosiła ponownie. Chciała mi jakiś lek zapisać, więc zażyczyłam sobie na odchudzanie. Ciekawe ile schudnę i w ogóle co to za lek. Zdziwiłam się, jak mi powiedziała, że nie znajdę pracy. Zapytałam dlaczego? A ona, że pracy nie ma. Ja jeszcze jak na razie mam trochę zapału do szukanie i wiary że znajdę… co w miarę szukania się zmniejsza.
Fakt, że zapomniałam NIPu sprawił, ze musiałam się wracać do domku, więc ostatecznie dokumenty mam do odebrania w poniedziałek.
Poszłam do zakładu pracy pożegnać się z koleżankami. Kontrolerki były zdziwione, że nie napisałam podania, a na wieść, że mam L4, to Gośka się biała jak ściana zrobiła, Krycha się spięła, a Kaziu zesztywniał. Zaczęli dzwonić do tego przełożonego na biurko którego miało być podanie złożone… Heh… przeprosiłam za błędy, pożegnałam się, ale usiłowali mnie zatrzymać. Ja jednak się pożegnałam. Bo co tam po mnie jak mam zwolnienie lekarskie, tyle że jeszcze nie wypisane, a to tylko formalność. Poinformowałam, a na rozmowę nie miałam co czekać bo co bym usłyszała? Dlaczego im tak zależało żebym gadała z naczelnikiem? Nie czekałam powiedziałam, że nie mam czasu, pożegnałam się i poszłam. Co ja na chorobowym będę tam przesiadywała, grunt, że zrobiłam co należy: poinformowałam, więc na doniesienie druku mam 7 dni.
Fakt, że jest jak jest nie daje gwarancji, że nie będą mi robili pod górkę. Mogą mi „gości” z ZUSu podsyłać, czy jakieś inne atrakcje, bo wygląda na to, że mają doświadczenie w tej kwestii. Kolega coś wspominał o jakieś odprawie mi się należącej aczkolwiek nie przypuszczam…
To, że mam trochę wolnego, nie zostaje centralnie bez środków do życia, nie znaczy, że będę leżała do góry brzuchem. Nic podobnego szukałam roboty, nawet znalazłam dorywczą inwentaryzacje, na co zapisałam Roberta. Sama też szukam. Jutro czeka mnie trochę biegania po urzędach ZUS, skarbówka…
Robertowi nie mówiłam nic, o chorobowym, wie że zastosowałam się do zaleceń naczelnika, czyli jutro do pracy (w tym czasie będę załatwiała swoje sprawy). Mogę spokojnie szukać pracy, kaska leci. No mam już na hotelik pozapisywane jakieś zgłoszenia, grosz do grosza… ale i tak szukać czegoś trzeba.
Nic. Ide odpocząć.


wtorek, 29 maja 2012

(!@#$%^&*)


Przyszłam do pracy szukałam kierowniczki, ale nie znalazłam, za to znalazł mnie jej przełożony, który zaprosił mnie do pokoju zwierzeń…
Powiedział, ze są niezadowoleni z mojej pracy, i wyszło na to, że ja jako jedyna błędy robię reszta jest nieomylna, no i że za wolno…
I w związku z tym proponuje, że popracuje do końca tygodnia, potem wykorzystam urlop i z dniem 12 czerwca napiszę prośbę o zwolnienie.
Ja odpowiedziałam że się staram, że chora chodziłam do pracy i w ogóle, że nie poszłam na L4 tylko pracowałam. Poprosiłam o szansę…
Powiedziałam, że mam ciężką sytuacje, a on, że ma 10 etatów do zwolnienia.
Zapytał czy przyjmuje propozycje a ja, że przemyślę. Powiedział, że wie z doświadczenia, że ludzie uciekają się do takich metod jak zwolnienia lekarskie, by przedłużyć, powiedział że ni nie wskóram tylko będzie miał złe zdanie o mnie.
Powiedziałam, że choroba nie wybiera a on, straszył mnie ZUSem, że tam będą dochodzić….
    Po co ja się starałam, po co przyłaziłam chora zamiast w domu się kurować. Po co kładłam uszy po sobie? w ogóle jedno wielkie po co. Przecież gdybym miała wy!@#e to skutek byłby identyczny.
Na samej końcówce dnia (może jakieś za 10 minut do wyjścia) łzy mi prawie zaczęły napływać do oczu, ale byłam zbyt wściekła by się popłakać... ciężko było mi się zebrać, czekałam na „odebranie roboty” gdy podeszła do mnie Kaśka i rozkazała, że skoro nic nie robie to żebym w czymś Marylce pomogła. Kurwa mam swoje nie do końca zrobione łzy mi się w oku kręcą za 10 minut ide do domu a tu… po za tym kim ona jest żeby mi rozkazywać?! Za jakiś czas wracałam z toalety, to Kaśka znowu jakieś roszczenia do mnie. To jej powiedziałam by mi dała spokój bo nie mam głowy a ona na całą morde że w pracy jestem; a miałam chyba 5 minut do wyjścia. masakra jakaś….
Jakoś nie mam ochoty tam przychodzić… nie wiem co zrobić…
Naj gorsze, że na dobrą sprawę sama jestem…




1q2w3e4r5t6y7u8i9o0p-[=]


W piątek przyszli panowie monterowie i mam, a właściwie mamy kablówkę i neta. Umowa jest na… Roberta. Ogólnie beka, bo do ostatniego momentu wątpiłam, że mu dadzą. A jednak. Necik śmiga jak złoto naprawdę jestem zadowolona. Kablówka… gorzej. Ale mnie tam net starcza.
Robert podsłuchał moją rozmowę z Sylwią, której powiedziałam, że rodzinka Roberta ma projekt, by zmusić go do pracy. W ramach projektu dają mu mniej żarcia i nie dają kasy. Robert wywnioskował, że nabijam się z jego brata/rodziny. Była awantura o to, że on nie daje na rachunki, mieszkanie… Robercik podczas awantury zagroził że mi Internet zabierze. No nie… nie wiele brakowało bym mu wywaliła rzeczy z modemami za drzwi. No kurwa, bo mi modem zabierze, on ma mnie za gówniarę czy jak? To, że podpisał umowę i wziął kolejne zobowiązanie na siebie nie znaczy. No bo co, będzie płacił?! Z czego skoro nie pracuje tylko ściemnia, a brat zapowiada, że zmusi Roberta by do pracy poszedł. Już miesiąc minął. Tomek powiedział, że Robert to stary pijak i musi sięgnąć dna by się do roboty wziąć. Musi faktycznie nie mieć co jeść…
Ta awantura długo mnie trzymała. Zrobiłam dwa błędy… nawet nie wiem kiedy. A tak strasznie staram się skupiać na pracy…
Wczoraj powiedziano mi, że mam przyjść szybciej. Teraz wiem, że to znaczy, że mam rozmowę z kierowniczką. Masakra… ostatnio z nią gadałam… powiedziała, że za wolno robię, zapytałam ile powinnam na godzinę, to mi powiedziała, że nie ma takich norm, więc zawsze może być za szybko lub za wolno…. Na zarzut o błędach powiedziałam, że i kobity z czterdziestoletnim stażem je robią….
- największą pani bolączką przez te wszystkie dni odkąd się pani dowiedziała, że przychodzi pani szybciej było o której pani kończy. Bez obaw nie przepracuje się pani.
- pytałam bo chciałam wiedzieć, by dzień rozplanować
- Pracownik musi być dyspozycyjny
Wkurwiłam się bo co? Nie mam prawa zapytać do której mam być. Po za tym co za fałszywa baba z tej Kariny, zamiast mi odpowiedzieć normalnie, od razu donos do kierowniczki. A wcale nie przekazała mi, że będę rozmawiała z kierowniczką…
Czego spodziewam się po dzisiejszej rozmowie? Najgorszego.
Dziś było mniej roboty i od koleżanki słyszałam jakoby Krycha pozwoliła mi iść do domu. Poszłam to skonsultować, w odpowiedzi wydarła mordę, że nie mogę tak po prostu iść sobie do domu. A później dodała, że za to, że byłam w piątek dłużej dziś mogę szybciej iść do domu. Masakra… mogła powiedzieć normalnie a nie ryja drzeć.
Boje się tej rozmowy z kierowniczką… chodź i tak spodziewam się najgorszego…
W sobotę pojechaliśmy z Rodziakiem po pianki, a że nie udało się ich nabyć pojechaliśmy do Agnieszki, a że pociąg był tylko do pewnego miasta Rodziak i tam był…
Agnieszka trochę wystraszyła się Rodziaka, ale później było ok. myślę, że to że ludzie się go boją jest kwestią kulturową, trochę zrobiły media i oczywiście niewiedza…
Z domu wyszłam około 10 miał to być spacerek z pieskiem. A wróciłam około 16. W domu Rodziak pokręcił się do Roberta zachowywał się jakby dopiero trafił do nas. Właściwie to miał być do czwartku…  W niedziele przyszedł właściciel po Rodziaka. Nie wiadomo kiedy będzie następny termin aczkolwiek obiecał, że tylko do nas będzie dzwonił.


sobota, 26 maja 2012

ciekawostki...






Odwracanie głowy i oblizywanie nosa to dwa z wielu sygnałów uspokajających wysyłanych przez psy. Część z nich jest wysyłana do pokazywania innym psom, że nie ma złych zamiarów, np. odwracanie głowy w bok, siadanie, kładzenie się czy wąchanie podłoża a część aby uspokoić samego siebie. Podczas różnych sytuacji, stresujących, ekscytujących itp. np. ziewanie, oblizywanie nosa. 

wtorek, 22 maja 2012

toxic relationships



Pojęcie współuzależnienia do drugiej połowy lat osiemdziesiątych było stosowane do żon alkoholików. Kobiety by zapełnić swoją pustkę wchodzą w rolę ratowników, opiekunów. Jednak to zbyt wiele, i same stają się ofiarami i są prześladowane przez swych mężów, którzy wyładowywują na żonach swoje frustracje.
W drugiej Polowie lat osiemdziesiątych badacze i psychoterapeuci zauważyli że coraz więcej ludzi wchodzi w niedojrzałe związki, co zaowocowało rozciągnięciem terminu współuzależnienia na wszystkie osoby z tendencją do uzależnienia od niedojrzałych partnerów i uzależniania ich od siebie.
Nałogowa miłość jest bardzo bolesnym przymusowym stanem wpływającym negatywnie na oboje partnerów.
Współuzależnienia to upośledzenie dojrzałości spowodowane urazem z okresu dzieciństwa. Osoby współuzależnione są niedojrzałe lub dziecinne w takim stopniu, że przeszkadza im to w życiu. Oto cechy:
A)    trudność w doznawaniu poczucia własnej wartości, czyli trudność w kochaniu samego siebie.
B)    Trudność w wyznaczaniu granic swoich i innych, czyli trudność w chronieniu swojej osoby.
C)    Trudność we właściwej i obiektywnej ocenie samego siebie: kim się jest i w jaki sposób dzielić się z innymi
D)    Trudność w adresowaniu swoich dorosłych potrzeb i pragnień czyli trudność w troszczeniu się o siebie.
E)     Trudność w doświadczeniu i wyrażeniu obiektywnej prawdy o sobie z umiarem czyli trudność we właściwym przeżywaniu zewnętrznych okoliczności.


cdn…


piątek, 18 maja 2012

.........................................


Neta pożyczył sąsiad… aczkolwiek swoją drogą będę musiała pomyśleć o wzięciu na siebie czegoś bo to z czego korzystałam jest zbyt drogie. Po za tym jak na siebie wezmę to potem jakieś odliczenia czy zwroty są… jak macie jakąś ofertę godną polecenia będę wdzięczna.
Robercik się nie odzywa nie odzywam się i ja. Zawsze było oddawanie rzeczy, ale tym razem postanowiłam mu niczego nie oddawać. Bo niby czemu? Niech tym razem będzie inaczej. A mixer jego mamy mi się przyda.
Dziś spotkałam się z Sylwią, połaziłyśmy po mieście, pogadałyśmy sobie, ogólnie fajnie, wszak lepiej się spotkać niż przez telefon.
Radziła by oddać rzeczy Robertowi, a ja tym razem mu ich nie oddam. O!
Usiłowałam w końcu załatwić sprawę w urzędzie ale baba przede mną siedziała tak długo, że musiałam lecieć…. Cudem się do pracy nie spóźniłam, Heh… i nic nie załatwiłam, po za zabiciem godziny…
W pracy ok. sporo roboty i szybko mija czas. W poniedziałek mam wcześniej przyjść i nie chcieli mi powiedzieć ile będę godzin. Podobno zwolnienia się szykują… Boże żeby mnie to ominęło…
Po pracy dzwoniłam do brata Roberta. okazało się, że nakłamał, że ja go z domu wyrzuciłam, że mieszka u kolegi. Oczywiście sprostowałam i powiedziałam prawdę jak było, że umówiłam się, nie pojawił się, nie reaguje na kontakt telefoniczny... Brat był zdziwiony, że Robert nie pracuje. Swoją drogą to jak mi pewna osoba powiedziała: „to stary pijak, i on do pracy nie pójdzie”. Z resztą po co miał by? Skoro od mamusi jedzenie i pieniążki na fajki, brat też sypnie groszem. U mnie mieszkał, a teraz przeniósł się do kurczaka… bo Bryla to już raczej unika, bo jest mu pieniądze dłużny, więc jako „człowiek biegunka” jak go słusznie z resztą określiła Sylwia, lepiej uciekać od śmierdzących skutków rozwolnienia. Ciekawe skąd ma pieniądze na alkohol?! Przecież nie pracuje. Czyżby kolejne pożyczki? To chyba na wysoki procent, bo już chyba w każdym banku ma dług. Straszne. Moim zdaniem rodzina powinna go ubezwłasnowolnić bo przecież Robert nie może za siebie sam…
Brat obiecał z bratem porozmawiać, a pomoże tylko wówczas jak Robert do pracy pójdzie. W tym rzecz, że on chyba nigdy nie pójdzie. Może i jest dobry w swoim fachu, ale teraz już nie te czasy gdzie przymykano oko… swoją drogą byłam dziś z Sylwią w jego firmie z zapytaniem o prace. Dla kobiet nic ale dla facetów i owszem, więc jaki morał z tego?! Poznali się, na Robercie i pijaka nie chcą. Takie czasy zwalniają przez byle co… redukcja etatów i tyle. I bruk. Powiedziałam bratu Roberta co mnie boli najbardziej, że on nie dba o mnie, pieniędzy żadnych nie daje, a jak już ma to na alkohol dla koleżków, a jak pieniążki się skończą to out! Za drzwi, i co? I dzwoni, ze nie ma gdzie spać. Dobrze, ze się wygadałam. Gdzieś musiałam. Aha brat Roberta powiedział, że pomoże nam jak Robert do pracy pójdzie. Powiedziałam, że to nie możliwe. A on, że zmusi brata. Ciekawa jestem. Chyba zmusi, ale do kolejnych kłamstw i matactw…
Myślę, że może i już Robercik nie powróci, może sobie nowego żywiciela znalazł pasożyt…
   Uwielbiam to winko z colą. Czerwona kadarka (prezent imieninowy od Sylwii) pół na pół z colą waniliową, mmmm….
Napisałam do właściciela Rodziaka, kiedy psiak zawita, bo się stęskniłam. Swoją drogą to też nie do końca zręczna sytuacja, bo gość ma jedną dobę z góry opłaconą, i w tej sytuacji nie chciałabym mu odmówić… gdy np. będę miała innego psa. Kurcze trzeba się pilnować by mieć jak wydać, bo nie lubię takich sytuacji. W odpowiedzi dostałam, że jak tylko pozna terminy zadzwoni niezwłocznie. Heh…. Tęsknię za Rodziakiem za spaniem z nim, za tymi powitaniami gdy wracam z pracy do domu…
heh i ten spacer wieczorny... ma coś w sobie. czasem gdy idę ulicą brakuje mi linki w dłoni...
a po spacerku laptop...
chciałabym też w końcu mieć normalnego faceta. By gdzieś wyjść, pośmiać się, wspólnie coś planować, i realizować to. 
w pracy koleżanki się chwalą się prezentami od mężów, opowiadają sobie o wyjazdach. Troche im zazdroszczę, chodź wiem, że i na mnei przyjdzie czas.
Pluje sobie w brodę, że nie wyszłam za Adama za mąż, przynajmniej miałabym jakąś rentę i mieszkanie po nim. A tak to dupa blada.


środa, 16 maja 2012

heh....


impreza imieninowa się udała było miło, goście przyszli zjedli… wszystko bardzo smakowało. Nawet bardzo…
Robercik się nie ulotnił bo najeść się i napic za darmoche to jego żywioł! Mnie nawet prezentu nie kupił….
Sylwia przyszła ze swoim nowym tureckim kolegą. No myślę, że to coś więcej niż kolega bo, przecież z kolegą się po znajomych nie chodzi…
Robert był zdziwiony, że tak kulturalnie, nikt głupot nie gadał ani się nie schlał…. Widać w jakim Robert towarzystwie przebywał….
W poniedziałek odcięli kablówkę. Ja zgodnie z umowa nie zapłacę. Była rozmowa, już  na poważnie z Robertem, on zobowiązał się zapłacić, więc czekam. Płacić nie zamierzam. Robercik zdziwił się, że odcięli powiedział: ale lipa. A to, że mówiłam pokazywałam, ostrzegałam to widać gdzie on to ma… niby umówiliśmy się, że wtorek wieczór środa rano przyniesie pieniądze…
Zastanawiam się właśnie nad jakimś tanim a dobrym netem. Telewizora praktycznie nie oglądam, chodź są programy które lubię; telefon stacjonarny… no trochę żal bo można było dzwonić bez limitu na stacjonarne… ale co zrobić?
Wczoraj spisywali podzielniki, poprosiłam Roberta by podpisał, że pani była. Powiedział, że nie podpisze. Jasne. On broni tylko swojej dupy, powiedział, że go tu literalnie nie ma. Jasne nie ma go tu, nie mieszka więc nie płaci. Tak najlepiej. O ile byśmy dotarli do spółdzielni to też najlepiej jak ja bym wszystko podpisała, na siebie wszystko wzięła zobowiązania wszelkie a on tylko słowa na wiatr… przypomniało mi się jak on ten kredyt na matkę wziął… i teraz tylko do dokumenty do zapłaty przychodzą. On pewno wciska, że pracuje, płaci a dług rośnie!
Gdy wróciłam z pracy był cisza, spokój Robercik w fotelu z książką, nie przed telewizorkiem… powiedział, że kablówkę oglądał bo była, ale do życia mu nie potrzebna.
Rano poszedł niby w sprawie pracy i od czwartku ma niby zacząć.
Przed chwilą dowiedziałam się, że Robert ma dług nie tylko za alimenty, kredyty, ale też telefony komórkowe, ale i w jakimś funduszu.
Umówiłam się dziś z nim, że wyjdzie po mnie na przystanek jak będę wracała z pracy. I co? Oczywiście stara historia… telefonu nie odbiera, na przystanek nie wyszedł. Dowiedziałam się że był u koleżki i chlał, teraz nie wiadomo gdzie jest… dzwoniłam do jego brata okazało się, że pieniędzy mu żadnych nie obiecywał, i pytał czy Robert pracuje. Czyli Robert ciemnotę wciska że pracuje. Mnie mami, że pójdzie, że już prawie był i witał się z gąską…. Tak jak dziś miał do znajomego w sprawie pracy podejść…
Wczoraj Robert miał iść w sprawie pracy, jako że nie ma kluczy do mieszkania umówiliśmy się, że wyjdzie po mnie na dworzec…
Do teraz nie odbiera telefonów. Dzwoniłam do sąsiada odebrała córka miała pretensje, że ojciec pijany… Andrzejek stawia, na alkohol dla koleżków jest. Dla mnie nie ma nic!
Tyle było rozmów… i nic… broni się, że jedzenie od mamy przynosi…. Żal…


sobota, 12 maja 2012


Dziś mam imieniny, i gości zaproszonych. Mankamentem jest to, że mam dwa krzesła za mało…poszliśmy więc z Robertem wczoraj do „kurczaka” początkowo nie chciał nas wpuścić… bo ma „gościa”… ale ostatecznie nas wpuścił, bo wie że jak ja coś chce to nie za darmo. Wchodzimy a tam w^ (rok temu byłam w takim programie przez mops i unię europejską organizowanym i właśnie z tamtej „pracy” osoba.) Strasznie chamska istota, ale ja wchodząc kulturalne dzień dobry powiedziałam. Jak kurczak poszedł krzesła to gadałam z Robertem, w pewnym momencie wtrąciła się w^:
- przepraszam cię chodź jesteśmy na pani, ale czy ty nie masz innych tematów do rozmów?
- ale ja rozmawiam nie z tobą, przepraszam z panią, i mamy prawo rozmawiać na jaki temat się podoba, a tak na marginesie niegrzecznie jest wtrącać się w rozmowę innych. – wkurwiła mnie strasznie, w ogóle co za tupet wtrącać się w rozmowę innych, i dyktować o czym rozmawiają. A czy ona nie potrafi inaczej się zachowywać tylko jak ostatni cham?! W^ skończyła owy projekt z papierem czy papierami opiekunki środowiskowej, tak znalazła zatrudnienie przez MOPS, i z tego ponoć tytułu chodzi do „kurczaka”. Tylko, że zadaniem opiekunki środowiskowej nie jest chodzenie podopiecznemu po szlampę, choćby nie wiem jak prosił, o tarzaniu się w wyrze przeszczanym nie wspomnę.
Wczoraj dostałam pod opiekę pieska, przedstawiciela rasy kojarzącej mi się z luxusem… salony drogie ciuchy perfumy… ucieszyłam się niezmiernie z tego psa… zapłacili cześć zostawili psa i poszli. Dziwne mi się  wydało jak babka powiedziała, że pies zjadł długopis i nic mu się nie stało… dziwne… że nie bała się że coś mu się może stać… w każdym razie poszli, ja chwilę po tym wzięłam psa na spacer, zawsze tak robię. W końcu pobyt u mnie ma być dla psa atrakcją (swoją drogą Rodziaka jak dostaje to on się ogromnie cieszy jak go pancio podrzuca;) bo wie, że spacerki długie, i Andrzejek z nim pogada, i w ogóle będzie fajnie). Dobrze, że kupiłam sobie tą dłuższą linkę (by psa nie spuszczać ze smyczy a można było go wybiegać bardziej. A z praktyki wiem, że od właścicieli się linek nie doczekam. W cięgu tego całego czasu nie wiem ile się psów, właścicieli przewinęło… tylko jeden raz dostałam linkę, i raz jeden kaganiec). Podczas spaceru dostałam telefon od właściciela, że chcą psa zabrać. I dziwili się, że jestem na spacerze z psem, (ja staram się jak najlepiej mogę świadczyć moje usługi). Zabierają bo niby znajomi się zaopiekują. Ok. no trudno… chcieli za dobę zapłacić i to co wpłacili z powrotem powiedziałam im, że zaplanowałam i zarezerwowałam dla ich psa…. Wkurwili się i poszli ta babka powiedziała, że się inaczej zabawimy… ciekawe co zrobi? Obsmaruje mnie? Pójdzie do skarbówki z tym? Na dłuższą mete nie mam się co przejmować. W odróżnieniu od Roberta, wiem że dobrze zrobiłam. Bo co? Zarezerwowałam i zaplanowałam dla ich psa, a może komuś musiałam odmówić, a po za tym bądźmy poważni rezerwujemy coś ktoś coś dla nas robi stara się i co tak … albo się decydują albo nie. Po za tym podstaw do reklamacji nie mają bo co? Picie pies miał karma o wyznaczonych godzinach spacer był, domowe warunku bez klatek, towarzystwo wszystko ok. A to, że z ich winy to trudno.
Po za tym już tak na marginesie ile jest spojrzeń i odniesień do danej sprawy. Jak są sieci komórkowe to ile ich jest, ile jest form opłat za usługi bo jeden woli kartę, inny abonament a jeszcze ktoś inny mixa. Jak w powiedzeniu: „jeszcze się taki nie narodził co by wszystkim dogodził”. Taka prawda.
Zrobiłam sernik w cieście francuskim i bananowy pie, do tego krakersy, paluszki i owoce. Do picia winko jedno jest, Robercik ma załatwić jeszcze jakieś winka, soki.
Tym razem widać że tradycji nie tanie się za dość, bo Robercik ładnie wysprzątał… mieszkanko.
Ahhhh… bym zapomniała kota oddałam do schronu dwa? Trzy tygodnie temu? Wczoraj dostałam smsa z fundacji, że cały czas pamiętają i że jak na złość opóźnia się moment zwrotu kota. Kurwa jak oni kręcą… to jasne, że nikt nie chce kota który się w domu załatwia!


czwartek, 10 maja 2012

"to z tych groźnych?", "ostry jest", "Pani się nie boi?"

"a nie ugryzie?", pytanie zadaje przedstawiciel naj okrutniejszego gatunku... ciężko mi sobie wyobrazić istotę bardziej perfidną, okrutna, zdolną do czegoś podobnego:

W dniu 21 kwietnia b.r, komisariat policji otrzymał zgłoszenie, że w mieszkaniu na jednym z osiedli w Nowej Hucie umiera pies. Patrol policji dotarł na miejsce i zobaczył szkielet, który ledwo co poruszał się na nogach.
Ta sunia była kiedyś pięknym psem. Niestety
właściciel skazał ją na śmierć, zamykając w opuszczonym mieszkaniu bez jedzenia i wody. Ponoć przychodził tam co kilka dni, chyba sprawdzał czy pies jeszcze żyje... 
Nikt z sąsiadów nie przypuszczał, że za ścianą kona pies. Sunieczka nie szczekała, nie wyła, ani nawet nie piszczała. Po prostu konała z wygłodzenia i odwodnienia. I gdyby nie to, że "wypełzła" kiedy do jej kata przyszli goście, to nie przeżyła by do tego czasu.
Na szczęście mieszkańcy bloku wykazali się odpowiedzialnością i zawiadomili policję, która natychmiast po przybyciu na miejsce wezwała schronisko. (była sobota wieczór, nasi inspektorzy nie pracowali)
Widok szkieletu słaniającego się na nogach, zaszokował nawet lekarzy weterynarii pracujących w schronisku, mających na co dzień kontakt z okrucieństwem dotyczącym zwierząt. Sunia natychmiast trafiła do szpitaliku, gdzie została poddana intensywnemu nawadnianiu.
Weterynarze stwierdzili znaczne odwodnienie i potworne wychudzenie suni. Sunia, jest mixem American Stafford Teriera, i
przy swoim wzroście powinna ważyć ok. 25 kg, natomiast w dniu przyjęcia mała ważyła 12 kg. Sunia, na razie bardzo łapczywie pochłania każdy podany jej posiłek, dlatego musi dostawać wszystko w bardzo małych ilościach, ale często. Jest bardzo przyjazna i nie wykazuje jakiejkolwiek agresji.
Niestety szkody spowodowane długotrwałym niedożywieniem i odwodnieniem mogą być spore, Mogły ulec uszkodzeniu organy wewnętrzne (nerki, trzustka itp.), kolejne badania wykażą jak bardzo ucierpiała sunia, ale na dzień dzisiejszy jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Właściciel skazał ją na głodową śmierć, ale na szczęście nie udało mu się do tego doprowadzić.
Wielkie brawa dla osób, które zareagowały na krzywdę tego psa.
Osoby mogące wspomóc nas nawet niewielkimi wpłatami, na dokładne badania oraz na specjalistyczną wysokoenergetyczną karmę dla suni.
Prosimy o wpłaty na konto KTOZ z dopiskiem "szkielet" Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętamiul. Floriańska 5331-019 Kraków 14 1500 2282 1222 8000 1556 0000 Kredyt Bank 







źródło

poniedziałek, 7 maja 2012

Trud­no cze­kać na coś co wiesz, że może nig­dy nie nastąpić. Ale jeszcze trud­niej zre­zyg­no­wać, gdy wiesz, że to wszys­tko cze­go pragniesz. - anonim


skończyły mi się antybiotyki, ale poczucia, że do zdrowia powróciłam nie mam. Chciałam się dziś zapisać na kontrolę i był problem bo nie miałam papierku, wiec poszłam do domu moją umowe o pracę, i… nie dało się… wściec się można! Przecież ostatnio jak byłam mi uznali…
Z Robertem była awantura i to na ulicy. Nawet z Sylwią rozmawiałam przez telefon przy tym gnoju. On naprawdę nie ma zamiaru zapłacić mi jakichkolwiek pieniędzy, nie poczuwa się do niczego kompletnie. Niby ściemnia, że 9,10 ma do pracy iść… mhm…. Umówiliśmy się, ze po 20stym ma wziąć zaliczkę i ma iść na opłaty. Ja już teraz wiem, że to wszystko ściema. Wszystko we mnie płacze wyje… jak to możliwe że trafiam na samych tak podłych ludzi. Przecież zanim do mnie przyszedł wiedział, że cienko stoję finansowo, naobiecywał mi i z pięknym uśmiechem wykorzystywał, co czyni nadal.
Zaczęło się od zarejestrowania do lekarza, co za problem przy okazji porannego spaceru podejść do przychodni?!
- a telefonicznie nie możesz?! – zapytał
- nie nie mogę, widzę że masz w nosie moje zdrowie!
- jo, jo
- gdybyś mnie faktycznie kochał nie robiłbyś problemu
- jasne, boso bym biegł
- zgadza się, jakby była taka potrzeba
Dalsza część dotyczyła tego że on się nie poczuwa do opłat.
Nie wiem czy ja tak na facetów działam czy po prostu trafiam na takich?!
Ahhh... zapomniałabym... otóż Robercik ma konto na badoo, i śmiga sobie po tym portalu... i sie nie kryje.... niby klika, żeby beke pokręcić... doprowadzić do spotkania i olać...
Z tego co widzę, to Profil Roberta cieszy się "wysoką popularnością"... ciekawa jestem czy te panie są świadome, że ten inteligentny, nie mówiący nic o sexie, w ręcz sprawiający wrażenie jakby go to nie interesowało człowiek zainteresowany jest czym innym...


czwartek, 3 maja 2012

Semper specialia generalibus insunt


Heh… niby nic nie ruszuło od chwili gdy dostałam pismo adresowane na mnie, natomiast na dokumencie widniały dane Adama.


Robert mówi, że pojedziemy do spółdzielni. Tak tylko wybieramy się już tam tydzień. Po za tym co to zmieni, że Robert zobowiąże się do zapłaty, skoro słynie ze swojej nieodpowiedzialności.
Nie sztuką jest się zobowiązać, ale świadomie i systematycznie wywiązywać się z tego. Owszem ja pracuje, ale ile jeszcze potrwa moje zastępstwo? Ile ja dostaje na dzień dzisiejszy? Nie całe 600 pln/ miesiąc. Plus około 100pln od brata Roberta + hotelik. Udało mi się załatwić pomoc z mopsu finansową, ale jeszcze nie ma decyzji. Po za tym baba z Mopsu poinformowała spółdzielnie o śmierci Adama... Co z tym zrobić?!
Robert ma iść do pracy 9,10 maj. Ciekawe… jak jego wyjazd za granice 20 kwietnia…
Co do mieszkania to mam dwa wyjścia: czekać aż mnie wywalą.
Iść do spółdzielni z Robercikiem i się z nimi ugadać. Tutaj można się udać do ojca Adama, lub napisać do ex żony Adama w celu wynegocjowania pisemnej zgody na mieszkanie tutaj. Na podstawie tego można starać się o dodatek mieszkaniowy i szybciej wyjść z problemu…


wtorek, 1 maja 2012

Ehhhh dzieje się dzieje. Nie wiem od czego by tu zacząć…


Z gorączką, kaszląca zasmarkana chodziłam do pracy z gorączką. Jednak w piątek poszłam do lekarza, udało mi się w miarę szybko dostać… dobrze, że mam umowę o prace…
Dostałam antybiotyk, chciała mi L4 pisać ale nie wzięłam. Dalej chodzę, w sumie w piątek wzięłam wolne na żądanie by się podkurować… w poniedziałek do pracy… dziś wolne jutro do pracy, czwartek wolne piątek do pracy, sobota niedziela wolne.
W poniedziałek było sporo pracy, ale szybko sobie poradziłyśmy, trochę boje się co będzie jutro…
Po dwóch miesiącach wydzwaniania do fundacji przyszła pora na działanie. Oczywiście jest mi niezmiernie przykro, ale sprawa kota zabrnęła już za daleko! Zrobiliśmy wszystko co w naszej, a właściwie mojej mocy by zatrzymać kota, jednak on uparcie dalej załatwiał się w domu. Powiedzieli by wykastrować, zrobiłam to. Załatwiał się w jednym miejscu ustawiłam kuwetę… dwie kuwety dla jednego małego kota to kuriozum. Ja miałam kiedyś sześć kotów i dwie kuwety, i wystarczyło. A tu na jednego…
W końcu kotek zmienił miejsce: wykładzina pod drzwiami wejściowymi. Codziennie rano nasikane i nasrane. Każdy poranek rozpoczynający się praniem wykładziny, i gotowaniem wody z octem by wchłonął zapach… awantura z sąsiadami, wizyta administracji, że ile ja zwierząt mam że tak śmierdzi… co za wstyd…
Sylwia odwiedziła nas w sobotę, aż płakała co za smród, myślałam, że spalę się ze wstydu…
Sylwia radziła bo go oddać, tłumaczyłam, że drugi miesiąc wydzwaniam do fundacji. Mówiła o ogłoszeniach, że oddam kota, powiedziałam, ze nie chce mieć nieprzyjemności, a jeśli napiszę prawdę to kto weźmie kota załatwiającego się w domu?
W niedziele rano, zadzwoniliśmy do najbliższego azylu i mimo rad Sylwii powiedziałam uczciwie. Ale jak się okazało nie warto być zawsze uczciwym. Rozmawiałam ja, rozmawiał Robert? Cośmy zyskali? Żeśmy pogadali. Bo oni i tak by nie przyjęli. Zadzwoniłam do następnego schronu i kłamałam, i oczywiście nie było problemu.
Rodziak na smycz, kot w klatkę i jedziemy we czwóreczkę. W azylu niby nic nie wiedzieli o moim telefonie, wiec powtórzyłam. Mówiłam wszystko co chcieli usłyszeć. Przyjęli bo nie mieli podstaw. Przyjęli niechętnie. Nawet jak powiedzieli, że to kot domowy to udałam idiotkę…
Babka powiedziała, że lepiej dla kota byłoby gdybyśmy go w lesie wypuścili, bo by sobie poradził a u nich będzie miał dożywocie.
- etam! Młody kotek na pewno dom znajdzie – powiedziałam, w końcu ludzie chodzą oglądają i adoptują koty
- tylko my już mamy ponad setkę kotów….
Heh… smutne miejsce powiedziałam, że kocham amstaffy
- dużo ich? – zapytałam
Kobieta potaknęła głową twierdząco po czym dodała – oddałabym je Ani wszystkie
Z chęcią wyratowałabym je wszystkie – powiedziałam
Co to znaczy?
Każdy pies chciałby mieć pełną miskę dobrego jedzenia, swojego pana poświęcającego mu wiele czasu… - Heh gdybym miała pieniądze…
No nic trzymam za kota kciuki, mam nadzieje, że znajdzie dom w którym będzie kochany i szczęśliwy.
Po wyjściu z azylu poszliśmy na dłuuugi spacerek z Rodziakiem. Mamy miłe fotki, chodź mogło być ich więcej.
Poniedziałek poszłam z Rodziakiem zakupić mu linkę. Kurwa w końcu koniec proszenia się o długą linkę… solidna plecionka, niby ktoś wziął dla konia. Niby nie jest najdłuższa bo 2,40, to można ją przepiąć plus to co mamy to będzie około paru metrów… fajny ten zoologiczny kobita ma tanio. Namierzyłam ją przez allegro, bo ma sprzedaż internetową.
Wtorek byliśmy z Rodziakiem na godzinnym spacerku po lesie, wiele radości dostarczył mi ten spacer. Debiut nowej linki, dzięki czemu można było badyla rzucić by pies się wybiegał. Szybko w miarę się zmęczył, chodź jak na prawdziwego twardziela przystało na widok badyla dalej by buszował