sobota, 31 marca 2012

Sabbra Cadabra

w środę przyszedł „fachura” ze spółdzielni… porozwalał w łazience, wcisnął takie ustrojstwo na prąd kolanko uszkodził, powiedział, że nie da rady i porozwalane zostawił, i poszedł… sobie.
Zadzwoniła Pani z tej pracy gdzie byłam ostatnio na rozmowie, z zaproszeniem po odbiór skierowań na badania.
Zakupiłam też kurczaka i resztę produktów do kurczaka w boczku, specjalnie na sobotnią wizytę Sylwii. Wszak trzeba się pokazać.
Na badania poszłam w piątek, strasznie boje się pobierania krwi… jak ja tego nienawidzę, słabnę… przeżywam jak mrówka okres. Wkurwia mnie to, bo wolałabym iść załatwić i spokój.
Miałam na to patent… otóż szłam na badanie wiadomo zestresowana, ale podczas samego pobierania jeszcze przed ukłuciem odwracałam głowę zamykałam oczy i intensywnie myślałam o sexie z Bartoszem… starałam się jak najbardziej wczuć się w te sytuacje… może to chore i głupie a jednak pomagało. Po wszystkim byłam taka zadowolona i szczęśliwa, że udało mi się dałam radę, pokonałam lęk i już jest ok. Co tam, mogłabym iść ponownie zaraz…
Ale nie, Tomek powiedział mi, że to co robię to dysocjacja, która potęguje moje emocje… i najlepiej będzie jak pozwolę sobie na te emocje, tak wiec na nogach z waty poszłam pod owy gabinet gdzie mieli mi tej krwi upuścić… by patrzeć na to… nie to by było za dużo… tym razem powstrzymałam się od oderwania, i pozwoliłam sobie na przeżywanie emocji. Co prawda samo pobieranie nie dłużyło mi się tak, ale z gabinetu wyszłam nieco oszołomiona, szłam jakoś… bałam się że się przewrócę. Usiadłam na chwilkę, ale nie na tak długa jak inni siedzieli. Po owej chwili poszłam, nie chciałam dalej przebywać w tym klimacie…
Czekając na wyniki pojechałam odebrać moje świadectwo ze szkoły. Połaziłam po centrum….jak przyjechałam po wyniki okazało się że jeszcze godzina… heh jak tak człek zawieszony, dobrze, że zawsze noszę książkę do czytania przy sobie. Adam też tak robił…
Odebrałam wyniki pan doktor który wypisywał mi zaświadczenie śmieszny człowiek… jak mnie badał… mierzył mi ciśnienie i ja sobie rękę położyłam żeby mi wygodniej było to tak śmiesznie mi poprawił by wróciło na poprzednie miejsce. Zupełnie jakby to miało znaczenie… ale śmiesznie to wyglądało.
Gdy wróciłam do domu Robercie siedział rozkoszując się meczykiem. Rozmawialiśmy na temat tego jego wyjazdu do Niemiec 10.04… mówił, że nie chce przed świętami
- przecież nie lubisz świąt – powiedziałam
- no ale muszę jeszcze jakąś kasę skombinować żebyś u z głodu nie padła….
Potem dodał, że chce być ze mną i że będzie przysyłał mi kasę, bo nie jest jak mój kuzyn…
Jak dla mnie z wyjazdem to ściema. A ja jestem jakimś jego pretekstem. Nie wiem może się tym razem mylę… ale co do tego, że ściemnia nie mam cienia wątpliwości.
Nie wiem co z tą jego pracą…
Z wanną nic lepiej… nawet nie tknięta.
Piątek… cóż z ciężkim sercem trzeba było luksfery w łazience rozmontować by uzyskać dostęp… do rur. Okazało się po wymontowaniu rur, że zapchane jest bardzo głęboko, a przez te zawijasy sprężyna nie wchodziła bo nie jest na tyle elastyczna by pokonać zakręty. Tak więc w poniedziałek Robercik pożycza od brata kolejny raz sprężynę i będzie dalsza część walki. tyle co uszczelki powsadzał, tak, że woda nie leje się i sąsiadka nie przychodzi z awanturą że ją zalewamy…
Kot jest około miesiąc. Załatwia się po za kuwetę, i zamierzam go zwrócić. Po za tym Robert obiecał, że wszystkie koszty z kotem związane pokryje a tu się okazuje, że niestety, ani grosz na kot się nie znalazł. O kastracji już nie wspomnę.
Sobota. Dziś odwiedziła mnie Sylwia. Ugościliśmy ją kurczakiem w boczku. Jako aperitif była passoa z sokiem grapefruitowym. Wszystko bardzo gościowi smakowało… to dobrze.
Gość to fajna sprawa… wspólnie coś obejrzeć, pogadać, pośmiać się. Gość zawsze coś wnosi Świerzego…
Na koniec piosenka która mi się spodobała ze względu na tekst:



http://www.youtube.com/watch?v=d0RZX-jwXdg

środa, 28 marca 2012

Dziś jest miesiąc jak musiałam podjąć chyba najcięższą decyzje w swoim życiu...

" Ta część nieba nazywana jest Tęczowym Mostem.

Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś, kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, na których wszyscy nasi mali przyjaciele mogą bawić się i biegać razem. Mają tam dostatek jedzenia, wody i słońca; jest im ciepło i przytulnie.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare powracają w czasy młodości i zdrowia; te które były ranne lub okaleczone są znów całe i silne, takie, jakimi je pamiętamy marząc o czasach i dniach, które przeminęły. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym małym wyjątkiem: każde z nich tęskni do tej jedynej, wyjątkowej osoby, która pozostała po tamtej stronie.

Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy są skupione, jego spragnione ciało drży. Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się wciąż prędzej i prędzej.

To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, by nigdy już się nie rozłączyć. Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne oczy swego przyjaciela, który na tak długo opuścił twe życie, ale nigdy nie opuścił twego serca.

A potem przekraczacie Tęczowy Most - już razem..."

Autor nieznany

Pamięci Opiłka... spoczywaj w pokoju....






poniedziałek, 26 marca 2012

FURION


na jednym z forów traktujących o bublowatych, trafiłam na ogłoszenie, dotyczące psa pitt bulla. Niestety mimo, że ze zdjęcia zakochałam się… niestety nie mogę pomóc temu psu. Właściwie jedyne co mogę to umieszczenie ogłoszenia (które wyczerpuje temat) na tym blogu. Zdjęcia są oryginalnymi z ogłoszenia/posta. A więc:

Nie jestem w stanie zaangażować się mocniej w sprawę tego psiaka ale obojętnie też przejść nie mogłem. W czym rzecz zatem? Otóż w krakowskim schronisku jest potężny, piękny pit'ek. Nie taki jakich jest tysiące w różnych ponurych blokowiskach, tylko prawdziwa szlachta, rodzynek. Patrząc na niego krew stygnie w żyłach, a skórę oblewa zimny pot. Przede wszystkim potężna głowa i wymagające nieco ćwiczeń ciało. Zaglądając doMaski staram się też wysupłać trochę czasu dla FURIONA bo zwyczajnie szkoda mi żeby taki pies marnował się w boksie. Nie proszę tu o wielką akcję ratunkową dla psa (choć jeśli są chętni to będę wdzięczny) ale o zwykłe rozpytanie. Wszyscy jak tu jesteśmy lubimy nie tylko bullinki ale chyba ogólnie bullowate więc może ktoś będzie chętny bo niestety u mnie miejsca nie ma.
Furion ma ~1,5 roku, jest wykastrowany, w schronie przebywa drugi raz bo nieco mu się urosło pod nowym dachem i chyba się właściciel wystraszył. Furion to potęga, to siła mięśni i siła spokoju, majestatyczna sylwetka budząca respekt. Każdy kto Furiona widział na żywo wie o czym mówię. Jestem na etapie rozmów z dwiema jeszcze osobami ale nie robię sobie wielkich nadziei. Jedna osoba wycofała się szybciutko jak zobaczyła zdjęcia psiaka :evil: . Jak to wygląda na żywo? Wygląda to tak jakby ktoś celował ci z potężnego gnata w twarz- i wcale tu nie żartuję! Pies potrzebuje kogoś z jajami bo idzie póki co na zmarnowanie. Niewiele jeszcze jestem w stanie o nim napisać ale nie spotkałem psa, który wzbudzałby we mnie tyle sprzecznych emocji. Mając go na smyczy mam wrażenie, że to ja idę z nim a nie on ze mną. Oto fotka (niestety nic nie mówiąca): 





Źródło

sobota, 24 marca 2012

Nie mów mi o zasadach skoro znasz to pojęcie wyłącznie z lekcji chemii. - zasłyszane


Siedziałam w necie gdy zadzwonił domofon… kurczaczek, przyszedł w odwiedziny do Robercika. Siedział i jeszcze miał do mnie pretensje, że siedzę przed laptopem.
- jestem u siebie w domu siedzę przed swoim kompem, ty przychodzisz bez zapowiedzi i  jeszcze masz pretensje – zjebałam
Okazało się, że zawiadomił Roberta, który mi nie przekazał. Tak czy owak Robert powinien mnie uprzedzić, że spodziewa się gościa.
W pewnym momencie poszli na dymka na dwór… dostałam w tym momencie smsa, od brata Roberta, napisał on, że mama dała Robertowi 50pln, on może dodatkową stówę dołożyć do rachunku. Odpisałam zgodnie z prawdą co powiedział i zrobił. (Robert powiedział że dostał 20 pln i za to kupił jedzenie). Od tego czasu cisza. Jestem wściekła, i nie potrafię odnaleźć się w tej sytuacji…
Gdy Robercik z kurczakiem wrócili z dymka, zjebałam „żonę” że taki dzień nadejdzie, że mu się wszystko ukróci. Nie mówiłam żadnych szczegółów. Kurczak zaczął przepraszać, że Robert jest niewinny i że to on jest winny wszystkiemu. Heh…
Piątek; byłam na rozmowie w tej samej firmie co Sylwia. Mam czekać na telefon… generalnie dziwne to, ale napiszę kiedy indziej o tym.
Cieszę się, że spotkałam się z Sylwią, pogadałyśmy, pospacerowałyśmy, wszak ładna pogoda jest.
Sobota… przyszedł kurczaczek. Robercik spakował jego pranie i odprowadził do domu, przy okazji miał iść na łowy. Przypomniałam mu o rachunku za prąd… przypomniałam Andrzejkowi, to powiedział że między innymi po to idzie. Jasne kurwa… tylko ja tym razem naprawdę nie mam…
Co do wanny to dalej jest zapchana. Niby spływa woda… niedobrze mi już od tego. Trzeba wezwać chłopka roztropka z administracji – bo ma sprzęt, gdyż to zapchanie jest gdzieś głębiej dalej po za tym tu rury są jakoś za bardzo zakręcone, że zwykła sprężyna nie jest na tyle elastyczna by podołać temu zadaniu. Nie ważne! Myślę że Robert powinien sam…
Ten koleś z portalu z którym miałam się umówić na kawę nie odzywa się, więc ja się do niego odezwałam. Dalej raczej systematycznie wchodzę na portale społecznościowe…


czwartek, 22 marca 2012

Najważniejsze, abyśmy nigdy nie przestali zadawać pytań. Ciekawość ma swoje własne racje istnienia. Nie sposób nie oniemieć z zachwytu, gdy kontempluje się tajemnice wieczności, życia, czy też wspaniałej struktury rzeczywistości. Wystarczy spróbować pojąć choćby drobny fragment tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie wolno utracić tej świętej ciekawości.- Albert Einstein


Robercik wrócił oczywiście pijany, i znowu agresja z mojej strony…
Rano nie wiem o której wyszedł… bez słowa. Było około 7 rano gdy szukałam go po domu. Bezskutecznie. Zadzwoniłam do jego brata powiedziałam o wszystkim, ze Robert nie pracuje, mieszka u mnie nie płaci tylko przynosi jakieś jedzenie, i widać, że to są rzeczy perfidnie wyniesione od kogoś z domu, i że Robert tego nie kupuje… powiedziałam też o garnkach wziętych na raty, oraz o tym, że chyba odmówił – ulżyło to bratu. Podziękował za te informacje. Poprosiłam o jakąś pomoc bo dwudziestego minął termin opłaty rachunku za prąd. Powiedział że na dzień dzisiejszy nie jest w stanie pomóc bo ma swoje rachunki.
- a niekoniecznie na dziś – zapytałam
Obiecał, że się odezwie.
Robert powrócił około godziny 14 nawalony. Znowu zareagowałam jak zwykle… podobno wybiłam mu kciuka. Dałam mu witaminę c i kubek wody do popicia. Podobno pomogło.
Poszedł spać. Rozmawiałam z Tomkiem przez telefon… powiedział, ze dobrze że zadzwoniłam do brata Roberta… tja… tylko Robert sam dowiedział się o tym telefonie, i nie był zadowolony.
Grzebiąc mu w telefonie znalazłam tego eska:

„wiem, że od stycznia nie pracujesz, i utrzymuje cię (moje imię) dzisiaj rano wyszedłeś bez słowa, a ona martwi się, że nie ma na opłaty, a ty chlejesz mi to zwisa ale katujesz matkę, chcesz ją do grobu wpędzić, ale pamiętaj stracisz ostatnią życzliwą ci osobę”.

Rozmawiając z Tomkiem dowiedziałam się ciekawych rzeczy.
Nie wiem dlaczego ale gdy zupa była ugotowana poszłam i położyłam się obok Roberta. Było około 17. około 23 było jak palił na balkonie a ja grzebałam w necie. Wstaliśmy około 9. nie mam pojęcia dlaczego tak długo spałam…
W środę spotkałam się z Sylwią która dostała pracę. Chciała bym w to samo miejsce złożyła dokumenty. Wynikiem tego było zaproszenie na rozmowę. Oby się udało.
Po wszystkim Sylwia zaprosiła mnie na obiad do baru. Mniam mniam..
Robert wydzwaniał do mnie. Z pytaniem kiedy wrócę. Bo on po mieście chodzi i czeka na mnie…
Gdy wróciłam powiedziałam o rachunku obiecał załatwić kasę… jasne…
Dziś był „na łowach” z których przyniósł 20 pln. za to kupił chleb, coś do chleba, i  na obiad.
Ja czuję się źle. Źle tak bardzo czuję jakby ktoś siedział mi na klatce piersiowej, i ściskał moje płuca. Ale co z tego?!


poniedziałek, 19 marca 2012

Myślisz, że wspomnienie rozbite na tysiąc kawałków przestaje być wspomnieniem? A może ma się wtedy zamiast jednego tysiąc wspomnień? Jeśli tak, to myślisz, że teraz każde z tego tysiąca będzie bolało z osobna? - Janusz Leon Wiśniewski


Sobotni wieczór był naprawdę udany. Odwiedziła nas Sylwia, było winko dobra muzyka, jedzonko… fajnie było. Przed wizytą nie mogłam patrzeć na Roberta. Wizyta jakoś złagodziła „klimacik”.
Jak na razie jest niby ok. Robercik nie pracuje…. Chodzi do mamusi „na łowy”. Przynosi jedzenie, trzy razy nawet jakieś pieniądze przyniósł. Płakać mi się chce, ale z drugiej strony zawsze niby coś. Jak pomyślę co chce mi się płakać. Mikser mi się spalił, i niestety na pewien czas koniec z pieczeniem… smutno mi…
Robercik chory, smarka i kicha mam nadzieje, że się od niego nie zarażę.
Dziś na grupę jechaliśmy, co prawda nie chciało mi się ale pojechałam, wszak trzeba zdrowieć… we dwoje łatwiej po za tym, coś czuję że moja niechęć była spowodowana lękiem przed odrzuceniem… a dziś zauważyłam że już pomału nawiązuję relacje z członkami grupy… tu ktoś mnie powita tam z taką jedną babeczką pogadam…
Wróciliśmy z grupy, Robercie podładował telefon zadzwonił do Bryla. Bryl pijany już język mu się plątał… Robercik poszedł do niego mówiąc mi, że będzie za chwilę. Zadzwoniłam do niego za jakiś czas z pytaniem kiedy będzie.
- za chwile? – lekko wciętym głosem
- za jaką chwilę? – zapytałam
- za pół godziny
- mam nadzieje, że nie pijesz
- no co ty
Rozłączyłam się. Zadzwoniłam za jakieś 20 minut… nie odebrał… minęła godzina. Nie ma śladu. Wziął kurtkę buty… znak rozpoznawczy?
Z drugiej strony poprzynosił dziś od mamy i jakieś jedzenie i swoich kilka rzeczy. Dla mnie coś słodkiego… zastanawiam się po co?
Płakać mi się chce, że jutro upływa termin opłaty rachunku za prąd i tak naprawdę nic… nic nie jestem w stanie z tym zrobić…
Wrócił Robercik znów się na nim wyżywam…


sobota, 17 marca 2012

Swoje trzy grosze każdy uważa za najlepszą monetę. - Władysław Grzeszczyk


Heh… znowu wpuściłam Roberta… to chyba już pomału z przyzwyczajenia… jednocześnie wchodzę na kilka portali społecznościowych, nie wiem może ja nie potrafię z nikim pisać, a może to nie mam szczęścia. Smutno mi…
Robert przyniósł jakieś pieniądze w końcu… łącznie to dwie pięćdziesiątki i dwudziestka były. Jakieś kurwa żarty, płakać mi się chce.
W sobotę widziałam prześliczną sukienkę. Leżała na mnie idealnie… jedyne 140 pln. w normalnym sklepie, nie żaden lumpex. Tak chciałabym normalnie iść do sklepu na zakupy, ale nie do spożywczaka czy markeciaka, nie nie… pobuszować po ciuchowych… obuwniczych… bielizna mmm…a to jak na razie niestety tylko mrzonki.
Zatkała nam się wanna. Z tym problemem  „mierzy się” Robert. Już kolejny dzień. Wczoraj pokazywał, mi że z powodzeniem. Super… tylko ja mu pokazałam, że słyszę, że leje się po za rurę…
Dopiero sąsiadka, która przyszła pierwszy raz… Robercie był pod prysznicem, ale jak drugi raz przyszła, poinformowałam Roberta, że ma gościa. Wszak sąsiadka upomniała, że skoro mam chłopa niech zrobi. Właśnie niech zrobi! Jak ja powiem to będzie miał wyjebane jak na karnisze, które miał zrobić w… styczniu. Ta sama historia dotyczy kranu kuchennego. Sąsiadka z dołu powiedziała Robertowi, że niech zrobi skoro jest chłopem.
- dlaczego ona do mnie przyszła? – zapytał
Ze złości aż… ale się powstrzymałam. Robercik uśmiechnął się do mnie zajrzał głęboko w oczy…
- no….- zachęcił
- bo jesteś facetem w tym domu – w odpowiedzi pognał do łazienki
Podniósł mi ciśnienie. Co mu się kurwa zdaje, że… heh szkoda gadać.
Dziś odwiedza mnie moja koleżanka Sylwia cieszę się bo mam nadzieje na mile spędzony czas.
Miał być miły spacerek…heh milszy by był gdyby byłby jakiś pies… bo Rodziaka zabrał właściciel w czwartek. Teraz tylko czekać na następnego… niby ma się Rodziak pojawić pod koniec miesiąca, lub okolice świąt…. Ale mam nadzieje, że coś się jeszcze pojawi… oby!


wtorek, 13 marca 2012

Coś w czym upatrywałam dobro….


Dostałam dwa psy od babki z fundacji. Dwa kundle, dobrze bym miała bo były by dłuższy czas. Jednak pojawił się Rodziak słodziak… i się zaczęło. Psy nie mogły być z sobą bo Rodziak zagryzłby kundelka. Nie dało się… wszelkimi sposobami. Kurde małe to, jeszcze z chorą łapką, a durne… no bo jak nazwać coś podobnego do ratlerka jeszcze z chorą łapką, które zaczyna do bublowatego… kurde… jeszcze by Rodo funkcjonował, ale jak tamten zaczął piszczeć… i niestety babka musiała te dwa psy zabrać. Jestem niewypowiedzianie wściekła, bo już łudziłam się że jakoś te cholerne trzy dni…
W sobotę złapałam się na tym, że w łóżku niczym mały ślepy piesek szukałam ramienia Roberta. Tak uwielbiałam spać na jego ramieniu… w końcu sam mnie do tego przyzwyczaił. Więc często się budziłam i szukałam jego ramienia. Jak spał np. na drugim boku, to bezczelnie go odwracałam i… no. Tak by spać na jego ramieniu….W końcu przypomniało mi się, że go nie ma i nie będzie.
W niedziele obudziłam się normalnie. Spałam sama wolna….nikogo nie szukałam…
Poniedziałek rano: rodziak budził mnie lizaniem… heh człowiek nie ma wyjścia i musi wstać. Siadam na neta i patrzę, że trzeba ogłoszenia odświerzyc, więc biorę psa idę na spacerek… przed sklepem uwiązałam Rodziaka. Wracam patrzę, że machając ogonkami obwąchują się. Szok. Chciałam zdjęcie zrobić, że niby on nie taki zły, i w ogóle. Ale ze zdziwienia nie mogłam się ruszyć… a nagle ni z tego ni z owego Rodo użarł małego przewracając go. Kurde dobrze, że mu nic nie zrobił…. Chodź z drugiej strony po co mały głupi kundel pcha się…
Potem jak wracaliśmy mały szedł z właścicielem to jeszcze biegł w kierunku Rodziaka i szczekał na niego. Wydarłam się na właściciela żeby wziął swojego psa, bo jak się coś stanie to nie będzie moja wina. W końcu mój jest na smyczy, a tamten biega luzem, w dodatku jeśli podbiegnie do Rodziaka mogę nie zapanować nad nim. Ciśnienie mi to podniosło… idzie sobie facio za mną niesie siatę piwa, jego pies zaczepia mojego, może to się źle skończyć, ale on ma piwko i to jest najważniejsze… kurwa po to jest smycz, żeby z niej korzystać. Rozumiem gdzieś na polanie, na łące w ogóle na odludziu….ale nie kurwa w centrum miasta!
Przed grupą (chodzę na spotkania DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików) i DDD (Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych) poszłam z Rodo na długi chyba dwugodzinny spacer. Wysiadam na dole z windy a tam Robercie stoi przed drzwiami wyjściowymi z bloku. Był w takim stanie… nie wiem naćpany pijany, a może wszystko razem, w każdym razie otworzyłam drzwi i wyszłam. Pies bardzo polubił Roberta nawet węszył w jego stronę…. Wzruszające… pochodziłam z psem… po powrocie poczułam tak straszną niechęć do pójścia na grupę… w ogóle nie chciałam, mówiłam, że sobie odpuszczę, nie tym razem... rzeczywiście było mi łatwiej gdy Robert ze mną chodził… no ale jeśli chcę coś zrobić ze swoim życiem by właśnie nie wiążąc się z takimi Robercikami czy ogólnie nie wchodzić w toksyczne relacje muszę pracować nad sobą, przyglądać się sobie. i ostatnią rzeczą jaką mogę zrobić to odpuszczać sobie. Nawet krew leciała mi z nosa, ale stwierdziłam że nie, choćby nie wiem co, i tak ide!
Gdy wróciłam powitał mnie Rodziak cieszył się niezmiernie… co za słoneczko… zastanawiam się czy od tego walenia ogonem w co popadnie czy to go nie boli, a może kwestia przyzwyczajenia?
Zabrałam go na godzinny  spacer… heh w środę właściciel go odbiera… może przedłuży się…i znowu tęsknota za nim…
Dziś była druga historia, ide z Rodziakiem, w czasie „Tourne” po bibliotekach, w celu oddawania książek… ide przede mną facet z jamnikiem lezie wolno, jamnik podchodzi do mojego ja mówią facetowi by zabrał swojego, a ten cicec nic. Kilkakrotnie mu mówiłam a on nic, kompletnie jamnik podchodzi ja wiedziałam co będzie, ale co mam uciekać żeby jamnik gonił nas? Oczywiście wąchają się a Rodziak go cap, ten zapiszczał a zidiociały właściciel zabrał w końcu psa. Całe szczęście że się nic nie stało….


sobota, 10 marca 2012

Najważniejsze i naprawdę święte są tylko ludzkie szczęście i wolność, natomiast religie, prawa społeczne i demokracja to tylko sposoby na osiągnięcie i ochronę tego szczęścia. - Ole Nydahl


Wczoraj po tym smsie, że Robert pracuje i będzie o 19.30 zadzwoniłam do niego. Nie odebrać. Wiedziałam, że pije. Drugi raz zadzwoniłam o 19.40, i tym razem nie raczył odebrać.
Zadzwonił 20.26
- zaraz będę – poinformował, w tle słyszałam szum i samochody, jakby szedł ulicą
- ale Ty jesteś pijany!-
- noooo…                      
- to lepiej nie wracaj – rozłączyłam się.
Wiedziałam że pije, chleje… i to jest jego praca. Ciekawe kurwa zajęcie…
Dziś rano dzwonił od koleżki, od r^. nie odebrałam. Dzwonił raz tylko. Wiem, że będzie dalej próbował. A może nie…
Dostałam radę, by wybrać się do jego rodzinki i poinformować o tym, że mieszkał u mnie, obiecał zapłacić, jednak nie płaci, owszem przynosi jedzenie, ale nie płaci. Poinformować że aktualnie pije, stawia koleżkom i tak dalej. Przez głowę mi to przejść nie może żeby iść do tej kobiety. Ale z drugiej strony….
Tak wstyd mi o tym pisać… ale napiszę by oczyścić się… z taką intencją w ogóle piszę tego bloga. Otóż pewnego razu to było chyba w niedziele podczas, nazwijmy to sexu, co było totalną porażką… usiłował mi włożyć na pieska nie zgodziłam się po grecku więc odczekał do momentu gdy wszystko bardzo się rozluźni… nie włożył do końca bo nie miał na tyle sztywnego… żeby do pochwy, więc...
Strasznie piecze mnie cały czas… poszłam kupiłam sobie mieszankę w aptece, zrobiłam nasiadówkę, pomogło. Ciut. Mam nadzieje, że po tej mieszance szybko przejdzie. Po pierwszym razie trochę ulżyło…
Kupiłam sobie na pocieszenie krem do rąk:

ślicznie pachnie, i chyba pomógł. Bo te dłonie .... teraz nie do poznania..
W czwartek wybieramy się z Alicją i Sylwią na pokaz philipiaka. Podobno jest żelazko w prezencie. Warto ogólnie chodzić na te pokazy. Są fajne prezenty, właśnie z philipiaka… kiedyś była woda toaletowa, zegarek dostałam… i to nie są byle jakie prezenty, jakość przyzwoita. Mam jeszcze zaproszenie na pokaz na piątek za dwa tygodnie, będzie parasolka, i książka kucharska trzecia cześć przepisów, tym razem to mi wygląda na świąteczne przepisy…


piątek, 9 marca 2012

Ilekroć wyrzekasz się czegoś, wiążesz się z tym na zawsze. - Anthony de Mello


Dzień kobiet… rano obudziły mnie życzenia, i bynajmniej nie były to życzenia od Roberta… kolega z byłej pracy przysłał mi smsa: „wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet. Dużo radości i zadowolenia a także pożytku z facetów na co dzień.”
Robert wykręcił się barkiem pieniędzy, obiecał w piątek; gdy będzie miał pieniądze…
Poszliśmy z wizytą do Bryla. Były żarty odnośnie dnia kobiet… Robert stwierdził że nie obchodzi…
Jasne… kurwa koledzy piszą, z życzeniami a Robert….
Dziś o 7.30 pojechał do firmy. O 13.55 dostałam smsa, że „będę o 19.30 pracuje”.
Ciekawe czy będzie jak miesiąc temu… miał też pieniądze przynieść, też miała być impreza urodzinowa, też miałam znajomych pozapraszać… a jak wyszło? Szkoda gadać.


wtorek, 6 marca 2012

Po co mi facet skoro mam wibrator.


Nawet dwa mam, wiec po co mi cała żenada z Robertem… ten „sex” z nim przypłacam strasznymi bólami podbrzusza, czuję jak pulsuje, i chcę się wysikać ale nie mogę. Dlaczego? Bo nie każde zbliżenie to obietnica spełnienia. Robert bardziej traktuje mnie jak pojemnik na spermę niż partnerkę seksualną, bo przecież powinien dbać o moją satysfakcje… ale z drugiej strony skoro mu normalnie nie staje to czego tu dopatrywać się w Robercie super kochanka?
Czułam się wściekła, upokorzona, wykorzystana… tymczasem on ma to w dupie. Oczywiście nie licząc jego słów które wiadomo ile są warte. Oraz jego zachowań, jakby…świadczyły o tym. Aczkolwiek nie zrobił nic by chodź usiłować przepraszać, czy naprawić…
W końcu to moja sprawa, że nie mogę się wysikać? Podobnie jak rachunki są moja tylko li i wyłącznie sprawą. Gdy coś się zepsuje to też oczywiście moja sprawa no chyba, że jest to potrzebne Robertowi. Np. gniazdko przytwierdzone przez Bryla było tak dobrze, że podczas prania prąd przerywał, Robercie niby poprawiał wtyczkę bagatelizując, mówił, że jest ok. w końcu postanowił naprawić, ale ciekawa jestem czy by to zrobił gdyby nie jego rzeczy były prane?
Widzę, ze w tym człowieku nie ma pojęcia wdzięczności. To co on nazywa byciem miłym w moim pojęciu jedynie zahacza o kulturę… np. gdy ktoś sobie robi coś ciepłego do picia to wypadało by się zapytać czy ktoś jeszcze sobie życzy, nieprawdaż?
Zapytałam Roberta czy jakaś babka wyskoczyła do niego z łapami. Mówił, że nie jedna…
W poniedziałek poszłam do warzywniaka, w celu zakupu kilku gruszek i cytryny. okazało się że w moim portfelu brakuje stu złotych.
Kurwa gdzie są te pieniądze? Gdybym zabalowała, z koleżanką się spotkała, poszła na obiad zrobiła większe zakupy… kurwa gdzie te pieniądze się podziały. Pamiętam miałam około 200 złotych. W sobotę kupując w mięsnym – koszt około 10 pln. w lidlu poszło około 13, i delikatesy około 15… stu złotych nie wydałam, wiec powinno zostać około 170 złotych. Nie wiem bo nie zdawałam sobie sprawy z tego, ze złodzieja wpuściłam do domu.
Gdy powiedziałam o tym, byłam jeszcze w kurtce. Jak zwykle kamienna twarz. Gdy go zapytałam wprost:
- czy ty mnie podejrzewasz że Ci wziąłem tą stówę? – zapytał
- a wziąłeś? – zapytałam
- ochujałaś – z oburzeniem                                                                                
- nie życzę sobie takich tekstów pod moim adresem
- a ja nie życzę sobie takich podejrzeń – oburzony.
- więc gdzie jest te sto złotych? – zapytałam
Robercik w poszukiwaniu paragonów zaczął przeszukiwać śmieci… kuriozum.
Gdy mu powiedziałam, że kota chyba będziemy musieli oddać bo nie stać mnie w tej sytuacji na kota. Gdyż miałam na niego wygospodarowane pieniądze niestety w tej sytuacji nie stać mnie na kota.
Robert obiecał że w piątek będą pieniądze i zaszczepimy kota.
naj lepszy był zarzut, że kot mi sie nei podoba. to w takim razie po co rozmawiałam z tymi ludźmi na temat szczepienia kota....? Robertowi kocię przypadlo do gustu, może tak jakby szybciej sie przyzwyczaił... ja może jeszcze eni do końca pożegnałam się z Opiłkiem...
Myślę sobie, że jasne… kurwa… Bryl dopomina się odkurzacza.
- ty naprawdę masz zamiar mu kupić odkurzacz?
- no co ty!
- to po co mu obiecałeś? – zapytałam
- niech się łudzi.


niedziela, 4 marca 2012


Smutek i żal po stracie Opiłka jest wielki. Czasem mam migawki jak go ten potwór ze sprzątaczką trzymają, i ten dźwięk jak umiera, leży martwy…. To było straszne. Przerwanie rdzenia kręgowego było by bardziej humanitarną metodą niż to…
Ta sprawa będzie miała finał, bo jeszcze nie wszystko skończone. Jestem to winna Opiłeczkowi… był taki kochany…  



 Z Robertem zdecydowaliśmy się na kota następnego. Wczoraj nam go przywieźli, mili ludzie ugościłam ich kawą herbatą i serniczkiem własnej roboty. Sernik bardzo smakował… ten pan nawet określiło jako „zajebisty!”. Robert wtórował, że serniki to jego słabość. W istocie…
Nowy kotek podobny jest do Opiłka. Ale to niestety nie to samo. Ale z drugiej strony czymś trzeba zapełnić tę straszną pustkę… dom bez zwierzęcia jest… nie… uważam, że zwierzak jest potrzebny w domu. Kurde nie wyobrażam sobie życia bez zwierzaka…
Strasznie tęsknię za Opiłuniem, mimo że wiem, że mu już nic nie pomoże to łatwo mówić…
Nowy kot jest bardziej śmiały niż był Opiłek na początku. Szybko się zaklimatzował. Z psem ma dobre kontakty. To dla mnie ważne jest to, że nie jest agresywny do psów. Jest jak Opiłek… asertywny.
Robert polubił nowego jeszcze bez imiennego zwierzaka… niby były jakieś próby nazwania go… gniotek, kaszmir… ale jak na razie nic się jeszcze nie przyjęło. Tych domowych fotek jeszcze nie będę zgrywała, zamieszczam te które dostałam, zanim zdecydowaliśmy się na tego kociaka




czwartek, 1 marca 2012

Opiłeczku... Piwoniu...

Piwoniu! (tak pieszczotliwie mówiłam do Opiłka)




Byłeś taką malutką kruszynką, o którą walczyły dwie siły. 



Od początku, gdy zło sprawiło że Twoją mamusię otruto. Lecz dobro nie zostawiło Cię i Twojego bezbronnego rodzeństwa samych. Znalazła Ciebie pani, której zła siła kazała Ciebie zanieść do lecznicy w celu uśpienia…
Lecz nie! Dobra siła pokierowała, do dobrej pani doktor która zamiast uśmiercić małe oseski odkarmiła je z buteleczki, i znalazła domy. Jednym z domów był mój i Adama.
Od samego początku, dokładałam wszelkich starań byś miał najlepszą karmę, i to co najlepsze…
Lecz zło nie spało, co rusz podsyłało Ci jakieś grzybice, które leczyliśmy, leczyłam…
    Gdy Opiłek zaczął chudnąc, zaniepokojona w końcu poszłam do lekarza. Nie zgodziłam się z jego bezpodstawną diagnozą, poszłam do drugiego, stwierdził żółtaczkę, zrobił badania które potwierdziły…
W końcu zmieniliśmy klinikę… Opiłek dwa i pół tygodnia był ratowany. Zrobiliśmy wszystko by żył. Wierzyłam do samego końca. Modliłam się wierzyłam w cud.
- kurwa kim ja jestem by decydować o życiu czy śmierci jakiegoś stworzenia…- biłam się z myślami.
Czy ja jestem aż tak okropna, że i kot ode mnie ucieka…
We wtorek lekarz poradził by go uśpić, zadecydowałam, że jeszcze do wieczora poczekamy, że jeszcze nie… gdy Robert niósł go na dworzec Opiłek płakał tak, że chciałam wrócić. Teraz wiem, że to był błąd. W brew wszystkiemu i wszystkim….
Opiłek był w stanie tak strasznym, że modliłam się nad nim… płakałam dotykając leciutko jego łepka. Modliłam się, wołałam z całego serca do Boga…
W końcu widziałam, że to na nic. Zadzwoniłam do pani z fundacji, powiedziała bym zaniosła kota do Kończaka lub na Bydgoską, tylko mogę trafić na tego lekarza u którego Opiłek był po raz pierwszy…
Miałam nawet nadzieję przy pakowaniu Opiłka do kontenera, gdy uciekał miałam nadzieję, że w kierunku miski, że zacznie jeść i pic.... łudziłam się.... 
Bałam się, że opiłek odejdzie w drodze do lecznicy. Nie wiedziałam kim jest Kończak.
Wywlókł go z transportera, obmacał stwierdził powiększone nerki i wątrobę (to wiedziałam z usg robionego wcześniej). Kazał zanieść Opiłeczka na wagę… ważył równe 5 kilo. Nożyczkami obciął kocie futerko by podać morbital.
- czy to jest Morbital? – zapytałam
- tak – padła odpowiedź
- ale powinien dostać środek usypiający – walczyłam…
- ale to nie szkodzi, nic z tego nie będzie… - uspokajał
uciszyłam się.
Co miałam zrobić? szarpać się… ten kot mógł nie przeżyć drogi do innej lecznicy. Robert uspokajał mnie. Nie miałam siły kompletnie na nic. Moje zasoby wyczerpały się już.
Gdy Opiłek dostał ostatni trzeci zastrzyk w mięsień sercowy, wydał z siebie dźwięk którego nie zapomnę nigdy! Umierając w pełnej świadomości. Wiem on chciał odejść, męczył się strasznie cierpiał niewyobrażalnie. Ale to co dostał na koniec… nie na takie odejście nie zasługuje żadne zwierze…. Nawet w rzeźni zwierzętom odbiera się świadomość prądem. To co zrobił Jarosław Kończak było zwykły barbarzyństwem… gdy Opiłek dostał w pełni świadomy zastrzyk w mięsień sercowy… tego odgłosu jaki z siebie wydał nie zapomnę… gdyby Roberta nie było padłabym na podłogę. Dobrze, że mnie przytrzymał… Dlaczego nic nie zrobiłam? Nie byłam w stanie. Nie miałam sił… po tym wszystkim. Po za tym Opiłek mógł odejść w drodze do następnej kliniki. Biedak…
Kończakowi to nie może ujść płazem! Trzeba coś z tym zrobić… to nie może tak być! Kończak bazuje na ludzkiej nieświadomości robiąc z nich idiotów! Nie poinformował mnie co robi bo nie uznał za stosowne. Czy fakt, że człowiek obdarza tego „lekarza” zaufaniem do jego wieloletniej praktyki lekarskiej daje mu prawo do wykorzystywania go, bez najmniejszych skrupułów?! Ten „lekarz” robi co chce, nie ma skrupułów, śmieje się ludziom w twarz! Zobaczył kota i stwierdził u niego FIF (koci odpowiednik ludzkiego AIDS).
- ależ ten kot był badany.
- nie szkodzi to nic nie daje.
Nie zapomnę jak on i (wówczas myślałam że to technik weterynaryjny) jego sprzątaczka patrząca jakby on wyssał z niej wszelaką energie.
Na koniec kazał jej przy mnie i Robercie zapakować Opiłka do czarnego worka. Nie wytrzymałam. Wybiegłam z trzaskiem drzwi. Zadzwoniłam do Pani z fundacji, by powiedzieć czego byłam świadkiem, płakałyśmy obie.
Ta wizyta to po prostu jakiś koszmar! Ale uświadomił mi, że my, właściciele jesteśmy winni naszym pupilom wiedzę, i uzbrojeni w nią pytajmy o wszystko. Po prostu pytajmy… dosłownie o wszystko! Bądźmy świadomi… że czasem trzeba zmienić lekarza.